wtorek, 24 grudnia 2013

Święta zobowiązują

Właśnie.
Zatem ciepłych, rodzinnych Świąt, które naładują Was na najbliższy rok. I spełniania marzeń. Każdego dnia :)
Życzę ja :)

Magness wpisany w bombkę.
Byłoby dzieło sztuki, ale blogger zabił fotę :)

sobota, 14 grudnia 2013

Zespół jednego przeboju

Każdy chyba zgodzi się ze mną, że kierowcy taksówek dzielą się na kilka różnych kategorii. Są tacy, którzy nie odzywają się ani słowem, wzbudzając w was poczucie, że oto przypuszczalnie siedzicie właśnie w samochodzie-widmie, jadącym przez ciemny las i mgły do miasteczka Salem, Massachusetts w akompaniamencie wycia wilków (przynajmniej macie nadzieję, że to wilki). Są tacy, którym buzia się nie zamyka - i tu rozróżniamy podgrupy: malkontenci ze skrzywieniem socjologiczno-politologicznym, fani sportów wszelakich, meteorolodzy, eksperci topografii i historii miasta z zacięciem przewodnika-oprowadzacza oraz ludzie typu "całe życie w 5 minut". Zdarzają się ponadto egzemplarze ciekawskie i wścibskie, które starają się prowadzić wywiad z pasażerem - czasami miksują się z jednym z podtypów gaduły. A ja mam szczęście do taksówkarzy-melomanów.

Jakiś czas temu jechałam taksówką na dworzec. Z Jeżyc niedaleko, krótki kurs, pan przyjechał na czas. Wszystko gra i trąbi. Jak wsiadłam zostałam nawet zapytana, czy lubię muzykę klasyczną. Owszem, lubię. I czy nie mam nic przeciwko słuchaniu jej w taksówce. Absolutnie nie mam. W związku z czym pan uznał, że puści mi coś specjalnego i wyjątkowego, o ile potem powiem mu, jakie mam zdanie na temat tej piosenki. Okeeej, robi się dziwnie, no ale dobra. Powiem. Jedziemy, słuchamy i docieramy na miejsce w połowie utworu. Kierowca zatroskany, że jak to tak, to się nie godzi, żebym miała nie dosłuchać do końca. W porywie dobrego serca jeździł więc tak długo w kółko po placyku przed dworcem, aż nie wybrzmiał ostatni dźwięk. Nie doliczając tego do rachunku! To się dopiero nazywa miłość do muzyki :)
Ten rodzaj melomana, jak się jednak okazuje, to była postać łagodna i nieszkodliwa. Wracałam wczoraj o późnej porze do domu, nastrojona dość pozytywnie po różnych tańcach, hulankach i swawolach. Taksówkarz coś tam już niby zaczął mówić (typ socjologiczno-politologiczny, nawiasem mówiąc), ale w tym momencie z radia poleciały pierwsze nuty hitu niejakiej Kayah z niejakim Bregoviciem o wdzięcznym tytule Prawy do lewego. Pan, pełen nadziei, spytał czy może "podgłośnić" i poparł to błagalnym spojrzeniem we wsteczne lusterko. Pewnie, podgłaśniaj pan. 
Tylko, kurcze. On naprawdę się do tego pozwolenia przywiązał i wziął je dosłownie :) Jechaliśmy przez miasto z biesiadnym hitem, rozkręconym na całą epę... Ukoronowaniem całości był sam taksówkarz, którego wokal przebijał się przez Kayah tu i ówdzie. Wstydź się, Kayah! :)

Co więc pozostało mi zrobić w wesołej taksówce przy takim muzykującym tercecie?
Nic, tylko kwartet ;)

środa, 11 grudnia 2013

Kiedy rozum śpi

Środek nocy to pojęcie względne i zależne od strefy czasowej, statusu społecznego oraz ścieżki kariery. Mój środek nocy zaczyna się mniej więcej o 1:37 a kończy w okolicy 6:09. Zastanawiacie się czemu pory te są tak obłąkane? Uwaga, następuje wyznanie (poczynione zresztą ze smutno zwieszoną głową): Jestem Magness i mam problem z syndromem pełnej godziny. Wiecie, o czym mówię. O durnym zwyczaju zaczynania: sprzątania / nauki do egzaminu / pracy / jakiejkolwiek innej czynności, której rozpoczęcie wymaga od nas pokonania wewnętrznego "ble" i "fuj" - o godzinie pełnej z ewentualnymi odchyleniami o kwadrans lub 30 minut.

Dzisiaj mój budzik wyjątkowo zadzwonił właśnie w samym środku nocy, albowiem musiałam wyjść z domu znacznie wcześniej niż zazwyczaj. Mimo tego jawnego barbarzyństwa wszystko przebiegało bez większych zakłóceń. Anomalie rozpoczęły się dopiero w okolicach 6:32.

Na mojej codziennej trasie matecznik - tramwaj znajduje się nieoświetlone podwórko - tyły bloku, które zazwyczaj przemierzam przyspieszonym kurcgalopkiem. O 6:32, jak się okazało, jest tam ciemniej niż w średniowieczu. Błyskawicznie przemyślałam więc szlak wyprawy, zrobiłam rachunek sumienia, zmówiłam zdrowaśkę i zdecydowałam się jednak podjąć wyzwanie, mając przed oczami alternatywę w postaci sprintu za tramwajem.
W pół drogi potknęłam się prawie o młodzież w wieku, jak mniemam, okołonastoletnim. Każda z postaci dzierżyła w łapce butelkę piwa. Z bliska okazało się, że młodzież występuje w przyrodzie w liczbie trzech młodzieńców i dwóch pannic i prowadzi niegłośno ożywioną dys...
Czekaj! COOO...???
Młodzież? Piwo? Zimą? W środę? O 6:30 RANO?
...
...
...
Wpadłam w katatonię, puls mi zamarł, a całe życie przeleciało przed oczami. Spróbowałam wziąć się w garść resztką sił, ale wtedy cios ostateczny zadało stwierdzenie, wypuszczone na wolność spod puchowego kaptura:
- Tej, wiara nie ma co robić w nocy, że łazi...

No, drogi młody człowieku.
Czuję pod powieką łzę radości, że młodzież - sól tej ziemi, kwiat tego narodu - ma!

wtorek, 10 grudnia 2013

Memento mori

Normalni jeżyccy ludzie w niedzielę chodzą na spacer do Parku Sołackiego, Ogrodu Botanicznego lub nad Rusałkę.
Nienormalni ludzie i ja w przepięknych okolicznościach jesiennej przyrody podziwiają ostatnie chwile słońca, przechadzając się w tę i nazad po Cmentarzu Jeżyckim. Gotycki klimat, nie ma co...

Porywczy Ksawery i jego opady śniegu wywołały u mnie poczucie nierzeczywistości. Bo dopiero co, no ciut ponad miesiąc temu, była jesień. Ha! Więcej powiem: była ciepła, wariacko słoneczna jesień i nie trzeba było się wbijać w swetry, palta, szale, kominy, czapy i nauszniki, tylko po to, żeby owe nauszniki, czapy, kominy, szale, palta i swetry ściągać nerwowo w zaparowanym tramwaju. To denerwujące. Mam oczywiście na myśli ściąganie - samo istnienie tramwaju jest li i jedynie na plus.

W ostatni weekend października wybrałam się na Cmentarz Jeżycki, zainspirowana zresztą niniejszą historią. Nekropolia znajduje się na poznańskiej Nowinie, trochę już poza rdzeniem Jeżyc. Powołana została do - że tak powiem - życia w 1905 roku, kiedy parafianom z Kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i Św. Floriana znudziło się biegać na cmentarz św. Wojciecha przy drodze na Oborniki. Wydarzenie to przypadło na czasy stylu secesyjnego w sztuce, czego skutkiem są niektóre nagrobki, utrzymane w tej właśnie konwencji.

W słusznie minionym ustroju, konkretniej w okresie panowania towarzysza Gomułki Władysława, cmentarz postanowiono zamknąć, pochówków zakazać a po latach równo 40-stu zlikwidować i przekształcić w park. Dla żywych. Na szczęście okazało się, że nie ma tak łatwo - w międzyczasie miejsce to wpisano do Państwowego Rejestru Zabytków wraz z (dokładnie!) dwustoma dziewięćdziesięcioma siedmioma nagrobkami. Od 1995 roku na powrót odbywają się tam pogrzeby, a zarządzaniem zajmuje się sąsiedzka parafia pw. Chrystusa Dobrego Pasterza.

Wciąż trwa mozolna praca nad porządkowaniem nekropolii i odrestaurowaniem tego, co odrestaurowania wymaga. Rzeczywiście, dało się zauważyć, że drewniane krzyże chylą się ku upadkowi, a na niektórych mogiłach pozostały tylko bezimienne, kamienne płyty. Plan na wiosnę obejmuje zatem zaopiekowanie się jednym z grobów.
Ktoś ze mną?

dokładnie taki był wówczas dzień.
krajobraz po wojnie.
nagrobki postawiono już w XXI wieku.
cmentarz naprawdę jest w środku miasta.
taki widok jest dość powszechny.
anioł niewidzący.
słońce nie miało granic. krzyż.
krzyż.
anioł zatroskany.
tutaj bezbożnie przychodzi mi na myśl pewien internetowy mem.
podejrzewam jednak, że nie był on znany w czasach powstania
owej rzeźby.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Zjedzanie Jeżyc: Yeżyce Kuchnia

Był taki moment, że na Szamarzewskiego czuć było jakieś napięcie, jakby coś się zbliżało, powstawało, rosło... No i wyrosło wreszcie: o Blubrze już pisałam, o kwiaciarni "Kwiaty i Miut" wspominałam przy okazji Rynku Opowieści Jeżyckich. Ba! Na Szamarzewie nawet chodniki naprawili i ławeczka stoi. Chyba tylko jedna, ale za to bardzo ławeczkowata. 
Być może część z Was kojarzy też Yeżyce Kuchnia, ten ich hipsterski logotyp i hipsterską miejscówkę w starym, przeszklonym budynku po lumpeksie, tuż obok sklepu ezoterycznego i hurtowni elektrotechnicznej. Ze slow-foodowym menu, wypisanym - a jakże! - hipstersko na tablicy za pomocą kredy (bo to takie vintage i eko). Jeśli nie kojarzycie - koniecznie zacznijcie. Przez Yeżyce Kuchnia zapragnęłam być hipsterem do końca moich dni. O ile tak właśnie karmi się tę kastę ;)


uszanowanko Yeżyce!

Wystrój tego miejsca jest trochę stołówkowy, teoretycznie przypadkowy, ale to tylko pozory. Niech Was nie zwiedzie wygląd stołów i krzeseł, bo nawet ich niedopasowanie jest doskonale zaplanowane. Mimo początkowego hejta, podobało mi się to, że całość jest przeszklona. Choć z zewnątrz wygląda to niekoniecznie pociągająco, to w trakcie kolacji mogłam nieustannie mieć fyrtel na oku. A wiadomo, że bez mojego oka to się nic tam zadziać nie może :)

Jedzenie - klasa. Próbowałam zapiekanki jeżyckiej z ziemniaków i mielonego mięsiwa (oszczędzę szczegółów wegeludziom) z prawdziwym sosem z prawdziwych pomidorów - i  na bank były to szczęśliwe pomidory, hodowane w ludzkich warunkach. Próbowałam też wątróbki kaczej (!) podanej na brukselce (!!) z gruszką (!!!) i ziemniakami, pieczonymi w mundurkach z rozmarynem (!!!!). Owszem, jestem zboczeńcem i lubię wątróbkę. Brukselki nie lubię, ale całe to danie w połączeniu dało wielce zacny efekt. Do paszy miła pani za ladą poleciła piwo Kejter z poznańskiego browaru SzałPiw. Opatrzone adnotacją z wuchtą chmielu. Nie jestem ekspertem od piwa, ale było przyjemne i lekkie. A do tego na etykietce stoi, co następuje: Po wielgachnej gisówie, na szagę bez pole i łodemkniętą uliczkę, przyknaił sie nóm do antrejki mały kejter. Chebać już zostanie. Urocze.


no i miałby kto serce powiedzieć jakie złe słowo? :)

Jadło w Yeżyce Kuchnia to - jak knajpa sama określa - połączenie tradycyjnej kuchni z kuchnią fusion. Dlatego nad wątróbką nie unosi się stereotypowo artystyczny nimb smażonej cebuli. Zamiast tego na talerzu ułożone są płatki kwiatów. U tradycjonalistów wywołać może to przynajmniej łagodny atak apopleksji - a już nerwowe drganie powieki to na pewno. Niesłusznie.
Menu pojawia się codziennie na tablicy. Są pozycje lunchowe, są te oznaczone jako "vegan". Są sałaty z granatem. Są wynalazki typu: wołowe policzki, ale znajdzie się i mniej szalony gzik. Zdecydowanie warto, wiara!

A nazwa "Yeżyce" podobno dlatego, że "Jeżyce" są zbyt dosłowne. No i w nawiązaniu do dawnego Yssycz. Jak zwał, tak zwał - jak na razie żadna knajpka mnie nie rozczarowuje. 
Po tej stronie.
Yeżyc :) 

Słowniczek: 
kejter - pies
gisówa - ulewa
na szagę - na przełaj
uliczka - furtka
przyknaił - przywlókł
antrejka - przedpokój

piątek, 22 listopada 2013

Karta pacjenta

Pytanie: co może sprawić, że Google Maps się zawiesi?
Odpowiedź: wpisanie w wyszukiwarkę frazy "Żabka" :)

To oczywiście zamierzona hiperbola w formie suchara, ale płazy rzeczywiście namnożyły się niczym biedronki :) Ich trudna do przecenienia rola w ekosystemie polega na tym, że są często ośrodkami pierwszej pomocy w przypadku nagłego wybuchu nieplanowanej imprezy. Na Jeżycach zdecydowanie nie da się nie zauważyć Żabki.
Albo piętnastu innych w sąsiedztwie.

Jak się okazuje, w tym sklepie można znaleźć nie tylko piwo i chipsy czy usłyszeć legendarne: "Czy zbiera Pani naklejki?". Ja natknęłam się na przykład świetnego copywritingu. Chwytającego za serce. Sugestywnego. Odwołującego się do ludzkiego zrozumienia i współczucia.

szykuje się operacja na otwartej lodówce!
No cóż. Każdemu może się zdarzyć, że sprzęt nie daje rady :)

niedziela, 17 listopada 2013

Zwierzyniecka

Aż chciałoby się powiedzieć: najbrzydsza ulica świata.
Serio, ilekroć tamtędy przechodzę - zwłaszcza, od kiedy po zajezdni pozostał ugór, smutny niczym spaniel na deszczu - dumam nad tym, że ktoś to powinien uwiecznić dla potomności. Bo takie dzieło zniszczenia w środku miasta to ostatni raz widziałam, kiedy przejeżdżałam przez - bez kozery powiem - Grudziądz.

Ulica Zwierzyniecka zyskała swoje miano - a to ci niespodzianka! - od Ogrodu Zoologicznego, wzdłuż murów którego biegnie. W czasach zaborów nazywała się dokładnie tak samo, tylko po niemiecku - Tiergartenstrasse. Była dość istotna, a to dlatego, że w tym miejscu mieścił się cały kompleks dworcowy, obejmujący po części teren późniejszej zajezdni (o czym już zresztą przynudzałam swego czasu, więc sobie daruję). Potem była istotna jeszcze bardziej, bo mieściła przy sobie siedziby kilkunastu konsulatów.
Dzisiaj czeka na obiecany remont, który ma zaistnieć z powodu budowy na Gajowej kompleksu nowych budynków. Wracając któregoś jesiennego, niedzielnego popołudnia z miasta postanowiłam udokumentować, jak to czekanie wygląda...

trochę to przerażające.
jak po wojnie...
...a niedawno jeszcze stały mury zajezdni.
nie pytajcie. nie wiem.
niby żywe i zielone, ale też marnie wygląda.
tory donikąd.
Każdy, kto chociaż raz jechał tramwajem linii dwa, przez Kraszewskiego i Zwierzyniecką, z pewnością kojarzy też poniższe anarchonapisy na murze. Muszę przyznać, że zafascynowały mnie one już dawno.

gdzieżbym śmiała!
zawsze podobały mi się platany...
spoko, i tak nikt mi żadnego nie da :)
nie bój się przyznać!
tak, to już Peja mówił.
hau? szczek-szczek?

jak zawsze, to tylko kwestia wagi.
A na koniec: żeby oddać sprawiedliwość, muszę przyznać, że strona Zwierzynieckiej od Starego ZOO jesienią potrafi wyglądać urokliwie. Po murze wspina się i opada kolorowy bluszcz. Potraktujmy to zatem jako coś na kształt podnoszącego na duchu morału :)

siema :)
datowane na koniec października.
edit: Luźne skojarzenie. Czyżby Zwierzyniecka miała coś wspólnego z berlińskim Dworcem ZOO?

środa, 13 listopada 2013

Ludzkie ciepło

Nie pamiętam już, kiedy ostatnio poszłam sobie po prostu połazić po moim ulubionym fyrtlu, posłuchać, co w spojeniach bruku piszczy (choć to może być lekko niehigieniczne) i obczaić, czy ubyło lumpeksów. Wyjaśnienie jest dość logiczne: jak wstaję rano jest ciemno, jak wieczorem wracam do domu - tak samo. Czyli nie ma dnia i życie jest głównie nocne, co jest o tyle zastanawiające, że nie zauważyłam, żebym wyewoluowała w sowę. Ewentualnie tapira.

Głęboką, ciemną, mroczną nocą - około godziny 19.30 - leciałam wczoraj na tramwaj. Tramwaje - od kiedy Teatralka powiedziała, że ma w szynach wzmożony ruch uliczny i postanowiła się rozkraczyć - występują w Poznaniu, jak wiemy, masowo pod postacią autobusów zastępczych. Przykładowo, tramwaj-autobus, o którym mowa, staje na Rynku Jeżyckim i kieruje się w stronę Starego Miasta.

(Dygresja: Jak to jest, że rzeczy są równocześnie blisko i daleko? Jeżyce to już prawie centrum ale w listopadzie to dystans niczym na Alaskę. Czy tam Smochowice.)

Wypadając zza zakrętu zobaczyłam zwyczajowo tylko kuper wehikułu. Nie zrażając się usiadłam w oczekiwaniu na ławce, podrygując odnóżem dla zabicia czasu. W pewnym momencie mój wzrok zogniskował się na Panu Men... Nie, w sumie nie. To był zwykły facet w wieku ojcowskim, czysty i ogolony. Co jednak nie przeszkadzało mu być totalnie, dokumentnie, w pesteczkę zalanym. Szedł chodnikiem, robiąc przypadkowe kroki w przód, w tył i na boki i coś w środku powiedziało mi, że oto za moment nastąpi Interakcja. Koleś minął moją ławkę, zrobił może ze dwadzieścia metrów i zauważalnie go olśniło. Nie zdążyłam nawet pogratulować sobie intuicji, kiedy przydreptał nazad.
- Ssssssłoneszzzko... Szzzy ja mogę mieć pro-prośbę?
Spodziewając się prawdziwego wachlarza ofert, od pytania prometejskiego (o ogień), przez parę drobnych na "bułkę" aż po poważne i korupcyjne oferty matrymonialne, z pewnym ociąganiem odpowiedziałam twierdząco.
- Bo ja sss pracy wra-wracam. Z kolegą sssobie wypiliśmy. Jak śśświnie. I szzzy ja mogę pop-poprosiśśś. Bo sssam nie trafiam... Szzzy możeszzz mi zap-zapiąć kurtkę?

Eee... Dziwne. Rozejrzałam się wokół - no dobra - ludzie są, w sumie późno nie jest, raczej nic mi nie grozi, a człowiekowi zimno. Podjęłam zatem próbę - ale nic z tego. Pan był lekko na odzienie przygruby, zamek przedziwnie wszyto i się nie udało. W ramach częściowej rekompensaty uśmiechnęłam się krzepiąco, przyznałam rację odnośnie zalet zimna w procesie metabolizmu alkoholu i życzyłam miłego wieczoru. 

Pytanie brzmi: co mi do głowy strzeliło, żeby pomagać jakiemuś facetowi? To trochę narwane, fakt, ale i dość proste. Uważam, że karma to suka i się mści. A nie chciałabym, żeby ktoś odmówił mi kiedyś zapięcia kurtki, kiedy będę wracała pijana do domu. 
Nie no, żartuję oczywiście. 
Nie mam kurtki, mam płaszcz :)

sobota, 26 października 2013

Zjedzanie Jeżyc: Blubra Kafe

Jako się już kiedyś wcześniej rzekło, Jeżyce powoli zaczynają pozbywać się menelskiej opinii. Się odnawia i rewitalizuje się: trochę chodniki, trochę kamienice i - zapewne - trochę też ludzi. Napływa młodzież, nadchodzi nowe i tak dalej.

Głęboko do serca wzięłam sobie maksymę: cudze chwalicie, swego nie znacie i postanowiłam na własnej skórze (oraz żołądku) przekonać się, co jest. Bo się tyle mówi teraz o tych miejscach. A to lody z Kościelnej, a to soki z Dąbrowskiego... Warto sprawdzać, najlepiej wszystko po kolei.
Na pierwszy ogień poszła Blubra Kafe, jeden z młodszych wynalazków, mieszcząca się w suterenie kamienicy przy Szamarzewskiego 14.

Było to już dawno, dawno temu, u początku dziejów, u zarania czasów... Znaczy, miesiąc jakiś. Nie do końca pamiętam tajemne ingrediencje, ale dane mi było spróbować pasztetu wytrawnego i tarty z cukinią i mozarellą (niewykluczone, że była tam też kasza - istnieją w tej kwestii odmienne zdania). Bo właśnie takie nietypowości, smaczne i zdrowe, można pożreć w tej knajpce. Wygląda na to, że jest też głównie wege i w idei slow food. W Blubrze nie istnieje karta dań - jej rolę pełni tablica, zapisywana co rano nowymi kompozycjami. W Kafe powstają tarty (dziś z jarmużem), pasztety (dziś zielony na kaszy jaglanej), zupy (kremy i inne), drożdżówki (albo ciacho dyniowe ze śliwkami), własny ser czy chleb.

Wystrój wygląda jak wypadkowa bezładnych zakupów w Czaczu i szału tworzenia niezrównoważonego osobnika z puszką białej farby w ręku. Znaczy - nic do pary, ale kolor się mniej więcej zgadza. I dobrze, to ma swój urok.Widać też, że Blubra zaprzyjaźniona jest z sąsiadami - wpadają tam okoliczni tubylcy, witają się, pozdrawiają, wymieniają informacje o obniżkach w lumpeksach. Mimo młodego stażu, knajpka chyba wrosła w klimat. No i nazwa swojska - po poznańsku "blubrać" to gadać.

znajdziecie ich na Facebooku. a logo, swoją drogą, w dechę!
Podsumowując: jeśli na co dzień spożywasz raczej zielsko, powinieneś tam zajrzeć. Jeśli na co dzień spożywasz to, co samo spożywa zielsko - zajrzyj chociażby po to, żeby z czystym sumieniem i pełną wiedzą na temat smaków dalej wcinać schabowego :)

niedziela, 20 października 2013

Reklama ambientowa

Znowu jestem w błędzie.
Bo ja bym na przykład powiedziała, że na Rynku Jeżyckim to tylko dziada z babą brak :) Klasycznego dziada z babą, jedzących groch z kapustą na igle w stogu siana. Cóż, skoro sprzedawcy miodu mają najwyraźniej inne zdanie na temat priorytetowych lokatorów...

towar opatrzony znakiem jakości konesera. z Misiem
o Bardzo Małym Rozumku nie dyskutuje się w kwestii
miodu.
* Reklama ambientowa - szeroko pojęty niestandard reklamowy, oryginalny, zaskakujący. Obejmuje często wykorzystanie nośników, które na co dzień służą do czegoś zupełnie innego lub na przykład użycie przestrzeni, w której się znajduje. Sami powiedzcie, czy coś na załączonym obrazku się nie zgadza? :)
** Nie, zmieniam zdanie. Nie dziad z babą. Do tego fyrtla czasami lepiej pasowałby niejaki Cthulhu :)

niedziela, 13 października 2013

Tajemniczy Ogród

Moja mama na pewno podsumowałaby mój weekend stwierdzeniem, że nic konstruktywnego nie robię, tylko szlifuję bruki. Dużo się nie pomyliła. Tak się bowiem złożyło, że na sobotę i niedzielę przypadły dwa, osobne i niezależne, spacery po Jeżycach. O wczorajszej inicjatywie PoPoznaniu.pl możecie przeczytać w poprzednim poście. Dziś będzie o inicjatywie miejskiej.

Na początku pragnę złożyć głębokie ukłony i szacunek Pani przewodnik (lub, dla feminizujących - przewodniczce), która z niezwykła sympatią i uśmiechem ogarnęła blisko setkę ludzi, tak, że nikt się nie pogubił i nie pozabijał. Tym z Was, którzy odczuwają przesyt Jeżycami, powiem: bujajcie się! :) Nie, żartuję, To co powiem naprawdę, to to, że zwiedzanie odbywa się też na Śródce i Chwaliszewie, czyli w miejscach poddanych programowi rewitalizacji - zarówno w odmianie "twardej", jak i "miękkiej" - przez zmienianie świadomości mieszkańców. Jakby ktoś miał ochotę, to - sądząc po klasie dzisiejszej przewodniczki - warto. Śródka za dwa tygodnie, potem akcja pauzuje na zimę. Prawdopodobnym jest, że wróci.

Nie mam dziś w planach referatu z historii dzielnicy i miasta. Są zresztą mądrzejsi ode mnie w temacie. Faktami historycznymi nie będę Was zanudzać, bo nawet nie zdołałam wszystkiego zapamiętać. Dwa spacery w ciągu dwóch dni, miliony dat i na bieżąco układanie w głowie niniejszej wypowiedzi - no czyj mózg to wytrzyma? Wrócę do tego kiedyś, ale w rozsądnych dawkach.

Na początek przydałoby się info, że nazwa "Jeżyce" pochodzi od niejakiego Jeża lub Jerzego, właściciela wsi. Zaczyna się ona przewijać w historycznych dokumentach już od połowy XIII wieku. Historii Bambrów na tym spacerze nie było prawie wcale - było natomiast znacznie więcej o Starym ZOO.
No właśnie. Jako, że mogę się tam wybrać zawsze, nie wybrałam się tam oczywiście jeszcze nigdy. Nie urodziłam się w Poznaniu, więc ominęło mnie obowiązkowe zdjęcie na wilku, które ma każdy. Nie znam słonicy Kingi. Natomiast dzisiaj to miejsce mnie zachwyciło. Stare ZOO wygląda dokładnie tak, jak stare ZOO wyglądać powinno. Jest małe, porośnięte bluszczem... W mglistym, październikowym poranku wyglądało dość niesamowicie. Zwierzęta beczały, dzieci próbowały je naśladować, a z ulicy dobiegały odgłosy kibiców poznańskiego maratonu :) Nie przeszkodziło mi to szczególnie w odbiorze. Zaczynam kombinować, czy nie wziąć aby urlopu tylko po to, żeby tam się zgubić w ciągu dnia, dopóki jeszcze drzewa nie są do cna ogołocone. Drogie liście, dajcie mi jeszcze moment!

Stare ZOO to najstarszy działający bez przerwy
ogród zoologiczny w Polsce
 
wszystko zaczęło się w 1871 roku z okazji 50. urodzin
właściciela przydworcowej restauracji. dostał
od znajomych w prezencie małą menażerię.

wspomnienie po niedźwiedziach.
Istnieje miejska legenda, związana ze Starym ZOO. Ponoć utrzymuje się je tylko dlatego, że pod jego zabudowaniami egzystuje niebotyczna wręcz liczbowo kolonia szczurów. Lepiej już je tak trzymać, niż gdyby miały rozleźć się po mieście. Prawdy nie zna pewnie nikt. Ale jeśli nie dla szczurów, to ja serdecznie poproszę, żeby nikt nigdy Starego ZOO nie likwidował. Dla mnie.

smutny Pan Małpa. czy tam Pani.

a na obrazku wygląda na wesołego.

Grupa zwiedzających była bardzo ciepła i pozytywnie nastawiona. Starsze panie z charakterystycznym poznańskim zaśpiewem rozprawiały o wspomnieniach, które łączą je z tymi miejscami. Rodzice tłumaczyli dzieciom, dlaczego ulica Zwierzyniecka nosi taka nazwę i co znajduje się za murem. Oczywiście, jak w każdym tłumie, tak i w tym znalazła się perełka :)
Pani niezadowolona otrzymała w mojej głowie miano Pani Halinki. Wyobraźcie sobie, jak takim typowym, urzędniczo-okienkowym i pretensjonalno-znudzonym tonem wykłóca się: "Ale Pani za cicho mówi! Ja nie wiem, to w końcu ta pierzeja czy tamta?! Bo Pani mówi, że ta, ale oni pokazują, że tamta, to która w końcu?! No nic nie słychać!". Nie wiedząc, gdzie oczy podziać, wymieniłam tylko ze stojącym obok starszym Panem porozumiewawcze uśmiechy. Pan zresztą przesympatyczny, porozmawiał ze mną chwilę o nierównych chodnikach, jeżyckich kościołach i podał rękę przy schodzeniu z  murku, tłumacząc, że "Wychowała go babcia, a ona zawsze kazała pomagać kobiecie przez podawanie ręki". Jak wspomniała Pani Halinka, problemy ze słyszalnością były rzeczywiście, ale trudno, żeby było inaczej przy tak dużej grupie. Parsknęłam śmiechem, kiedy kolejna kobieta koło mnie też zaczęła narzekać, że nie słychać. No rzeczywiście, panowała cisza - głownie dlatego, ze przewodniczka jeszcze nie zdążyła z siebie wydobyć ani słowa :)

Żelaznymi punktami spaceru były dwa kościoły: Garnizonowy pw. Podwyższenia Krzyża Świętego i Najświętszego Serca Jezusa i Św. Floriana. Większość z Was kojarzy pewnie lepiej ten drugi, przy Kościelnej - jest bardziej widoczny, no i Peja brał tam ślub :) Zanim zezwolono na budowę tej neoromańskiej świątyni, mieszkańcy Jeżyc musieli śmigać na Św. Wojciech co niedziela. Kościół Garnizonowy znajduje się przy Szamarzewskiego i wcześniej służył wyznawcom religii ewangelickiej. Stąd też jego charakterystyczne dla tego obrządku wnętrze. Trzecia ceglasta wieża, która góruje nad dzielnicą to budynek szkoły przy Słowackiego. Powstał on już jako placówka edukacyjna, w reakcji na galopujący przyrost młodych jeżyczan i palącą potrzebę ich germanizacji na początku XX wieku.

grota loretańska na tyłach kościoła przy Kościelnej.

kościół przy Szamarzewskiego.
Dzisiejsza wycieczka miała znacznie mniej punktów, ale te zaprezentowane omówione zostały arcydokładnie. Podobno formuła ma się odrobinę zmienić i w przyszłym roku planowane jest to i owo z historii poznańskich Bambrów na przykład.
Będę czekać!

sobota, 12 października 2013

Słynny poeta, Juliusz Kaponier

Podobno prawdziwych mieszkańców Poznania można poznać po kilku stwierdzeniach. Prawem najeźdźcy tego miasta dodam tylko, że mówiąc "prawdziwych mieszkańców" mam na myśli zarówno tych z urodzenia (nie ja) i tych z ducha i serca (np. ja).
Jakie to są stwierdzenia? Prawdziwy poznaniak (tudzież poznanianin lub poznańczyk - chyba wszystko poprawne) nigdy nie powie: "Ależ brzydkie są te wieżowce Alfy przy Świętego Marcina". Z pewnością też wytłumaczy Wam, kim na pewno nie był Juliusz Kaponier :) A mówię o tym dlatego, bo były to jedne z kwestii, poruszonych podczas spaceru po Jeżycach.

Poprzednia wycieczka z przewodnikiem z PoPoznaniu.pl, na której byłam, odbyła się równiutki rok wcześniej. Spacerowaliśmy szlakiem musierowiczowych Borejków - do historii możecie powrócić tutaj. Tym razem wyprawa nosiła nazwę "Od Bambrów do hipsterów". Uznałam, że gdzieś tam na osi pomiędzy tymi dwoma skrajnościami się mieszczę, więc w zasadzie wypada pójść. No to hop.

przy Gajowej - na tablicy fragment wiersza Iłłakowiczówny.
Punktów było kilka. Zaczęliśmy od pomnika Kościuszki, szybkiego wlotu do Starego ZOO i zajezdni przy Gajowej. Obiekt ten był kiedyś pierwszym dworcem kolejowym w Poznaniu, dopiero potem stał się najstarszą poznańską zajezdnią, funkcjonującą aż przez 130 lat! Smutno wygląda teraz, trochę tajemniczo i podejrzanie cicho. Tyły są już zburzone, gotują się na przyjęcie nowego. Bo też  tego nowego na Jeżycach coraz więcej - budynki, odrestaurowane kamienice, knajpy, knajpki, knajpeczki... To dobrze, bo widać, że fyrtel wraca do życia i nie będzie kojarzony tylko z zakapiorami z "tej gorszej części Jeżyc". Czy zachowa swój klimat? Nie widzę innej możliwości, bo gdzie ja się wtedy podzieję? :)

samotny gołąb w zajezdni.
Potem rzuciliśmy okiem na kilka secesyjnych budynków, kilka szachulcowych. Technika budowy zależy od daty powstania. W momencie, kiedy Poznań robił za twierdzę Poznań, budynki w rejonie fortecznym stawiane musiały być w taki sposób, żeby w razie czego można było je łatwo zburzyć i podpalić. Czas zmiany dla Jeżyc zaczął się jednak trochę wcześniej, niż na przełomie wieków, kiedy to wciągnięto je w granice stolicy Wielkopolski.
Na skutek wyniszczenia wsi (tak, tak - wsi!) wojną północną i zarazą, sprowadzono do niej Bambrów, osadników z Bawarii. Powtarzając za przewodnikiem, jeśli do kogoś mówimy dziś "Ale z Ciebie bamber, tej", to nie mamy na myśli "Ale z Ciebie porządny niemiecki rolnik z Bawarii! Szanuję Cię!". Kolokwialne "bamber" pochodzi stąd, że przybyłych z Bambergu osiedlano na peryferiach miasta. Wówczas nie było różnicy, czy mówimy o kimś, że jest chłopem spod Poznania czy Bambrem właśnie. Jeśli ktoś chce wchłonąć trochę klimatu, to taka przykładowa zagroda bamberska, dziś mocno zaniedbana, ostała się pomiędzy kinem Rialto a tym pięknym domem szachulcowym, w którym jest restauracja. Warto zajrzeć, widać wieś :)

rozwieję wątpliwości: kadr jest prosty.
pozostałości zagrody bamberskiej.
podobno był tam nawet sex-shop.
pozostałości zagrody bamberskiej
to też na tyłach zagrody, choć pewnie mocno
współczesne - po prostu nie mogłam oprzeć
się kolorom :)
Z innych ciekawostek - wiecie, że Bamberki w swoich ultrafantastycznych, szerokich strojach zajmowały aż półtora miejsca w tramwaju? I na trasie biegnącej przez Jeżyce mogły jeździć mimo to na jednym bilecie :) Dalej: budynek ZUSu reprezentuje styl modernistyczny, a w czasie PRLu miał na dachu ustrojstwo, zagłuszające zachodnie radia. Z kolei ulica Dąbrowskiego to dawna Wielka Berlińska, rzeczywiście potem przekształcona w Dąbrowskiego - tyle, że generała Jarosława. Po latach słusznie minionego ustroju zamiast fisiować z nazwą, zmieniono po prostu imię patronującego jej denata. Proste, a jakie pomysłowe! I jeszcze: zachodnie dzielnice miasta były lepsze od wschodnich, a to ze względu na dominację zachodnich wiatrów w regionie. Dopływ powietrza był znad pól i łąk, a nie fabryk. Dlatego też stawiano tam bardziej reprezentacyjne domy, budynki użyteczności publicznej i wszystko w ogóle naj. I takie ciekawostki, usłyszane z ust własnych przewodnika, mogłabym mnożyć i mnożyć. Tylko kto to wszystko przeczyta? :)

Pomnik Poległych w Powstaniu Poznańskim
modernistyczny, czy nie - dla mnie budynek ZUSu to ponury kloc.
ale tez pierwsza w Poznaniu konstrukcja z żelbetonu.

czwartek, 10 października 2013

Wyższa sztuka

W ramach systemu samonagradzania i pozytywnej automotywacji, postanowiłam wyskoczyć na chwilę do przebrzydłej świątyni konsumpcji i kapitalizmu, jaką jest centrum handlowe i nabyć to i owo drogą kupna. Bardziej nawet owo. Fuj, ble, piekło i szatani.

Ale. Okazuje się, że było warto! Zakupy, zakupami - lepszym było to, że po drodze zasłyszałam pewien dialog, bardzo inspirujący. Prowadziły go dziewczęta młode i z wyglądu w okularach. Znaczy - intelektualistki.
Rozmowa dotyczyła, jak wywnioskowałam, randki.
- Bo wiesz... Bo on mnie zabrał potem do tej, no, galerii i tak tam sobie chodziliśmy....
- Galerii? No ale do jakiej? Poznań City Center jeszcze zamknięte.
-  Nie... to na Placu Wolności było...
- Ale na Placu Wolności nie ma żadnej galerii!
- Nie, no bo ta była taka jakby bardziej, wiesz...
(pauza)
(pauza)
no wiesz.
...KULTUROWA.

niedziela, 6 października 2013

Rynek Opowieści Jeżyckich

Przybiegłam do domu co tchu, żeby przelać na wirtualny papier wszystko to, co dziś zobaczyłam i niczego nie zapomnieć.
Niniejszym sponsorem dzisiejszego wpisu jest słowo: rewelacja!
(no dobra, trzy głębokie wdechy i policzyć do dziesięciu. Mój hurraoptymizm wygląda na niebezpieczny.)

Mówiłam już poprzednio o tym, że Jeżyce Story wychodzi z Teatru na ulicę. W sumie - na Rynek. Konkretniej jeszcze: na Jeżycki, oczywiście. I tam własnie zadziać się miała się teatralna magia.

To się zadziała. Uważam się za weterankę cyklu, albowiem wynik "trzy na cztery spektakle" to wynik bardzo przyzwoity i trącący niechybnie fanatyzmem. Tym razem wyglądało to trochę inaczej. Stragany stały się mini-scenami z elementami scenografii i aktorem, umieszczonym w środku tej gemeli. I taki aktor stał tam i mówił. Grał. Odtwarzał swoją postać ze spektaklu.

Sławek, rugbysta na wózku, grany przez
Sebastiana Greka
Się wie. W tle Paweł Binkowski
Piekielnie trudno mieli Ci aktorzy, nawiasem mówiąc. Widzowie stali metr od nich i się gapili. Dwa metry dalej słychać było dyskusję rozchichotanych nastolatek. Z boku ktoś wcinał kebab (z sosem czosnkowym, jestem pewna), a tu i ówdzie pojawiali się przypadkowi, zdziwieni przechodnie - czy to w postaci młodych salonowców z kwiatami z "Patrycji" czy mocno nieumytych degustatorów trunków wszelakich.
Dzisiaj mogłam posłuchać historii z Graczy (opowieść tanatopraktora o przygotowywaniu ludzi do pogrzebu: maestria. Wcale nie przesadzam), ale - co chyba nawet cenniejsze - zobaczyć spektakle, które już widziałam, w innej odsłonie i otoczeniu. Tu mogę z czystym sumieniem powiedzieć - dali radę. Mimo pytań z tłumu, komentarzy publiczności i przerywania śmiechem.

Dorota Abbe jako mężczyzna uzależniony
od hazardu
Mariusz Puchalski jako tanatopraktor
Edyta Łukaszewska tym razem jako Lucyna Marzec
Instalacja, gdzie można było posłuchać
historii słonia-buntownika.
Czułam się lekko skołowana oglądaniem sztuki, stojąc na lekko zbutwiałej palecie z płyty wiórowej w miejscu, gdzie zazwyczaj kupuję włoszczyznę i dynię, jeśli jest sezon. Bo to przecież byli aktorzy! Nie mówili o sobie. Sprzedawali tylko historie innych ludzi. Mimo tego, uwierzyłam im tak bardzo, że zgłupiałam, kiedy obok Janusza Andrzejewskiego (świetna Pani Ewa z Lokatorów) zobaczyłam... prawdziwą Panią Ewę, która dopowiadała jeszcze to i owo do historyjek. Tak samo chwilę potem na Rynku pojawiła się Lucyna Marzec (jej postać występuje w Mieście Kobiet) czy Katarzyna Czarnota (Edyta Łukaszewska odtwarza ją w Lokatorach i Buntownikach).
To całe zderzenie: prawda, wcale nie mniej realna fikcja, wszystko to na Rynku i podlane sosem z przechodniów i widzów - dziwię się, że nie oszalałam do reszty :)

Pani Ewa w realu i pod postacią Janusza Andrzejewskiego
sprawcy zamieszania. konkretniej - dramaturg :)
Reżyser cyklu, Marcin Wierzchowski, opowiedział dziś o tym, że Jeżyce Story powstało z potrzeby zobaczenia świata, który jest blisko, ale czasem kompletnie nie umie się go dostrzec. Powstało też z potrzeby osadzenia Teatru Nowego w otoczeniu - nie tylko pod względem geograficznym. A w tym wszystkim jeszcze okazało się, że historie mocno lokalne, stały się w istocie uniwersalne.

(W tym momencie poczułam się piekielnie inteligentna, bo już od samych Lokatorów tak mi się właśnie wydawało! :))

Okazało się, że Rynek wciąż żyje i wiele historii jest jeszcze do odkrycia. Niektóre z nich przechodnie opowiadali dziś aktorom i autorom na żywo! To najlepszy dowód na to, że tworzenie tego serialu to budowanie sieci społecznościowej. Z taką różnicą, że w realu, a nie w Internecie.

Sieć ta przełożyła się zresztą na dzisiejszą aranżację rynku. Poza występami aktorów, były tam też inne rzeczy prosto z Jeżyc. Wystawiały się  kawiarnie, rozmaite paszownie czy fryzjer. Świetna okazja, żeby dać się poznać tubylcom.
Szczególne brawa należą się kwiaciarni "Kwiaty i Miut" za wyśmienity ambient. Zaproponowali oni odwiedzającym szybki kurs robienia wianków. Dałam się porwać fantazji i plotłam sobie po cichutku taką tam wariację na temat jesieni. Obok mnie sympatyczna dziewczyna układała swoją kompozycję, patrząc na nią krytycznie co i raz. W końcu z westchnieniem niezadowolenia oznajmiła światu:
- No cóż... Widocznie jaka dziewica, taki wianek...
Ja na swój nie mogę narzekać, wyszedł szykownie :)

jakieś pomysły?
ale przynajmniej nie biją!
tablicy by nie starczyło :)
jakie to wieloznaczne!
czuję, że tu powstaje dzieło życia...
słuszne przeczucia! :)
W samym środku Rynku ustawiono papierowe tablice, gdzie każdy mógł napisać, co go wkurza, cieszy, albo gdzie dają dobrze jeść. I właśnie w taki, interaktywny sposób, teatr wszedł pod strzechy.

Albo raczej pod kamienice i na stragan. Jak na Jeżyce przystało.