Głęboko do serca wzięłam sobie maksymę: cudze chwalicie, swego nie znacie i postanowiłam na własnej skórze (oraz żołądku) przekonać się, co jest. Bo się tyle mówi teraz o tych miejscach. A to lody z Kościelnej, a to soki z Dąbrowskiego... Warto sprawdzać, najlepiej wszystko po kolei.
Na pierwszy ogień poszła Blubra Kafe, jeden z młodszych wynalazków, mieszcząca się w suterenie kamienicy przy Szamarzewskiego 14.
Było to już dawno, dawno temu, u początku dziejów, u zarania czasów... Znaczy, miesiąc jakiś. Nie do końca pamiętam tajemne ingrediencje, ale dane mi było spróbować pasztetu wytrawnego i tarty z cukinią i mozarellą (niewykluczone, że była tam też kasza - istnieją w tej kwestii odmienne zdania). Bo właśnie takie nietypowości, smaczne i zdrowe, można pożreć w tej knajpce. Wygląda na to, że jest też głównie wege i w idei slow food. W Blubrze nie istnieje karta dań - jej rolę pełni tablica, zapisywana co rano nowymi kompozycjami. W Kafe powstają tarty (dziś z jarmużem), pasztety (dziś zielony na kaszy jaglanej), zupy (kremy i inne), drożdżówki (albo ciacho dyniowe ze śliwkami), własny ser czy chleb.
Wystrój wygląda jak wypadkowa bezładnych zakupów w Czaczu i szału tworzenia niezrównoważonego osobnika z puszką białej farby w ręku. Znaczy - nic do pary, ale kolor się mniej więcej zgadza. I dobrze, to ma swój urok.Widać też, że Blubra zaprzyjaźniona jest z sąsiadami - wpadają tam okoliczni tubylcy, witają się, pozdrawiają, wymieniają informacje o obniżkach w lumpeksach. Mimo młodego stażu, knajpka chyba wrosła w klimat. No i nazwa swojska - po poznańsku "blubrać" to gadać.
znajdziecie ich na Facebooku. a logo, swoją drogą, w dechę! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz