sobota, 26 października 2013

Zjedzanie Jeżyc: Blubra Kafe

Jako się już kiedyś wcześniej rzekło, Jeżyce powoli zaczynają pozbywać się menelskiej opinii. Się odnawia i rewitalizuje się: trochę chodniki, trochę kamienice i - zapewne - trochę też ludzi. Napływa młodzież, nadchodzi nowe i tak dalej.

Głęboko do serca wzięłam sobie maksymę: cudze chwalicie, swego nie znacie i postanowiłam na własnej skórze (oraz żołądku) przekonać się, co jest. Bo się tyle mówi teraz o tych miejscach. A to lody z Kościelnej, a to soki z Dąbrowskiego... Warto sprawdzać, najlepiej wszystko po kolei.
Na pierwszy ogień poszła Blubra Kafe, jeden z młodszych wynalazków, mieszcząca się w suterenie kamienicy przy Szamarzewskiego 14.

Było to już dawno, dawno temu, u początku dziejów, u zarania czasów... Znaczy, miesiąc jakiś. Nie do końca pamiętam tajemne ingrediencje, ale dane mi było spróbować pasztetu wytrawnego i tarty z cukinią i mozarellą (niewykluczone, że była tam też kasza - istnieją w tej kwestii odmienne zdania). Bo właśnie takie nietypowości, smaczne i zdrowe, można pożreć w tej knajpce. Wygląda na to, że jest też głównie wege i w idei slow food. W Blubrze nie istnieje karta dań - jej rolę pełni tablica, zapisywana co rano nowymi kompozycjami. W Kafe powstają tarty (dziś z jarmużem), pasztety (dziś zielony na kaszy jaglanej), zupy (kremy i inne), drożdżówki (albo ciacho dyniowe ze śliwkami), własny ser czy chleb.

Wystrój wygląda jak wypadkowa bezładnych zakupów w Czaczu i szału tworzenia niezrównoważonego osobnika z puszką białej farby w ręku. Znaczy - nic do pary, ale kolor się mniej więcej zgadza. I dobrze, to ma swój urok.Widać też, że Blubra zaprzyjaźniona jest z sąsiadami - wpadają tam okoliczni tubylcy, witają się, pozdrawiają, wymieniają informacje o obniżkach w lumpeksach. Mimo młodego stażu, knajpka chyba wrosła w klimat. No i nazwa swojska - po poznańsku "blubrać" to gadać.

znajdziecie ich na Facebooku. a logo, swoją drogą, w dechę!
Podsumowując: jeśli na co dzień spożywasz raczej zielsko, powinieneś tam zajrzeć. Jeśli na co dzień spożywasz to, co samo spożywa zielsko - zajrzyj chociażby po to, żeby z czystym sumieniem i pełną wiedzą na temat smaków dalej wcinać schabowego :)

niedziela, 20 października 2013

Reklama ambientowa

Znowu jestem w błędzie.
Bo ja bym na przykład powiedziała, że na Rynku Jeżyckim to tylko dziada z babą brak :) Klasycznego dziada z babą, jedzących groch z kapustą na igle w stogu siana. Cóż, skoro sprzedawcy miodu mają najwyraźniej inne zdanie na temat priorytetowych lokatorów...

towar opatrzony znakiem jakości konesera. z Misiem
o Bardzo Małym Rozumku nie dyskutuje się w kwestii
miodu.
* Reklama ambientowa - szeroko pojęty niestandard reklamowy, oryginalny, zaskakujący. Obejmuje często wykorzystanie nośników, które na co dzień służą do czegoś zupełnie innego lub na przykład użycie przestrzeni, w której się znajduje. Sami powiedzcie, czy coś na załączonym obrazku się nie zgadza? :)
** Nie, zmieniam zdanie. Nie dziad z babą. Do tego fyrtla czasami lepiej pasowałby niejaki Cthulhu :)

niedziela, 13 października 2013

Tajemniczy Ogród

Moja mama na pewno podsumowałaby mój weekend stwierdzeniem, że nic konstruktywnego nie robię, tylko szlifuję bruki. Dużo się nie pomyliła. Tak się bowiem złożyło, że na sobotę i niedzielę przypadły dwa, osobne i niezależne, spacery po Jeżycach. O wczorajszej inicjatywie PoPoznaniu.pl możecie przeczytać w poprzednim poście. Dziś będzie o inicjatywie miejskiej.

Na początku pragnę złożyć głębokie ukłony i szacunek Pani przewodnik (lub, dla feminizujących - przewodniczce), która z niezwykła sympatią i uśmiechem ogarnęła blisko setkę ludzi, tak, że nikt się nie pogubił i nie pozabijał. Tym z Was, którzy odczuwają przesyt Jeżycami, powiem: bujajcie się! :) Nie, żartuję, To co powiem naprawdę, to to, że zwiedzanie odbywa się też na Śródce i Chwaliszewie, czyli w miejscach poddanych programowi rewitalizacji - zarówno w odmianie "twardej", jak i "miękkiej" - przez zmienianie świadomości mieszkańców. Jakby ktoś miał ochotę, to - sądząc po klasie dzisiejszej przewodniczki - warto. Śródka za dwa tygodnie, potem akcja pauzuje na zimę. Prawdopodobnym jest, że wróci.

Nie mam dziś w planach referatu z historii dzielnicy i miasta. Są zresztą mądrzejsi ode mnie w temacie. Faktami historycznymi nie będę Was zanudzać, bo nawet nie zdołałam wszystkiego zapamiętać. Dwa spacery w ciągu dwóch dni, miliony dat i na bieżąco układanie w głowie niniejszej wypowiedzi - no czyj mózg to wytrzyma? Wrócę do tego kiedyś, ale w rozsądnych dawkach.

Na początek przydałoby się info, że nazwa "Jeżyce" pochodzi od niejakiego Jeża lub Jerzego, właściciela wsi. Zaczyna się ona przewijać w historycznych dokumentach już od połowy XIII wieku. Historii Bambrów na tym spacerze nie było prawie wcale - było natomiast znacznie więcej o Starym ZOO.
No właśnie. Jako, że mogę się tam wybrać zawsze, nie wybrałam się tam oczywiście jeszcze nigdy. Nie urodziłam się w Poznaniu, więc ominęło mnie obowiązkowe zdjęcie na wilku, które ma każdy. Nie znam słonicy Kingi. Natomiast dzisiaj to miejsce mnie zachwyciło. Stare ZOO wygląda dokładnie tak, jak stare ZOO wyglądać powinno. Jest małe, porośnięte bluszczem... W mglistym, październikowym poranku wyglądało dość niesamowicie. Zwierzęta beczały, dzieci próbowały je naśladować, a z ulicy dobiegały odgłosy kibiców poznańskiego maratonu :) Nie przeszkodziło mi to szczególnie w odbiorze. Zaczynam kombinować, czy nie wziąć aby urlopu tylko po to, żeby tam się zgubić w ciągu dnia, dopóki jeszcze drzewa nie są do cna ogołocone. Drogie liście, dajcie mi jeszcze moment!

Stare ZOO to najstarszy działający bez przerwy
ogród zoologiczny w Polsce
 
wszystko zaczęło się w 1871 roku z okazji 50. urodzin
właściciela przydworcowej restauracji. dostał
od znajomych w prezencie małą menażerię.

wspomnienie po niedźwiedziach.
Istnieje miejska legenda, związana ze Starym ZOO. Ponoć utrzymuje się je tylko dlatego, że pod jego zabudowaniami egzystuje niebotyczna wręcz liczbowo kolonia szczurów. Lepiej już je tak trzymać, niż gdyby miały rozleźć się po mieście. Prawdy nie zna pewnie nikt. Ale jeśli nie dla szczurów, to ja serdecznie poproszę, żeby nikt nigdy Starego ZOO nie likwidował. Dla mnie.

smutny Pan Małpa. czy tam Pani.

a na obrazku wygląda na wesołego.

Grupa zwiedzających była bardzo ciepła i pozytywnie nastawiona. Starsze panie z charakterystycznym poznańskim zaśpiewem rozprawiały o wspomnieniach, które łączą je z tymi miejscami. Rodzice tłumaczyli dzieciom, dlaczego ulica Zwierzyniecka nosi taka nazwę i co znajduje się za murem. Oczywiście, jak w każdym tłumie, tak i w tym znalazła się perełka :)
Pani niezadowolona otrzymała w mojej głowie miano Pani Halinki. Wyobraźcie sobie, jak takim typowym, urzędniczo-okienkowym i pretensjonalno-znudzonym tonem wykłóca się: "Ale Pani za cicho mówi! Ja nie wiem, to w końcu ta pierzeja czy tamta?! Bo Pani mówi, że ta, ale oni pokazują, że tamta, to która w końcu?! No nic nie słychać!". Nie wiedząc, gdzie oczy podziać, wymieniłam tylko ze stojącym obok starszym Panem porozumiewawcze uśmiechy. Pan zresztą przesympatyczny, porozmawiał ze mną chwilę o nierównych chodnikach, jeżyckich kościołach i podał rękę przy schodzeniu z  murku, tłumacząc, że "Wychowała go babcia, a ona zawsze kazała pomagać kobiecie przez podawanie ręki". Jak wspomniała Pani Halinka, problemy ze słyszalnością były rzeczywiście, ale trudno, żeby było inaczej przy tak dużej grupie. Parsknęłam śmiechem, kiedy kolejna kobieta koło mnie też zaczęła narzekać, że nie słychać. No rzeczywiście, panowała cisza - głownie dlatego, ze przewodniczka jeszcze nie zdążyła z siebie wydobyć ani słowa :)

Żelaznymi punktami spaceru były dwa kościoły: Garnizonowy pw. Podwyższenia Krzyża Świętego i Najświętszego Serca Jezusa i Św. Floriana. Większość z Was kojarzy pewnie lepiej ten drugi, przy Kościelnej - jest bardziej widoczny, no i Peja brał tam ślub :) Zanim zezwolono na budowę tej neoromańskiej świątyni, mieszkańcy Jeżyc musieli śmigać na Św. Wojciech co niedziela. Kościół Garnizonowy znajduje się przy Szamarzewskiego i wcześniej służył wyznawcom religii ewangelickiej. Stąd też jego charakterystyczne dla tego obrządku wnętrze. Trzecia ceglasta wieża, która góruje nad dzielnicą to budynek szkoły przy Słowackiego. Powstał on już jako placówka edukacyjna, w reakcji na galopujący przyrost młodych jeżyczan i palącą potrzebę ich germanizacji na początku XX wieku.

grota loretańska na tyłach kościoła przy Kościelnej.

kościół przy Szamarzewskiego.
Dzisiejsza wycieczka miała znacznie mniej punktów, ale te zaprezentowane omówione zostały arcydokładnie. Podobno formuła ma się odrobinę zmienić i w przyszłym roku planowane jest to i owo z historii poznańskich Bambrów na przykład.
Będę czekać!

sobota, 12 października 2013

Słynny poeta, Juliusz Kaponier

Podobno prawdziwych mieszkańców Poznania można poznać po kilku stwierdzeniach. Prawem najeźdźcy tego miasta dodam tylko, że mówiąc "prawdziwych mieszkańców" mam na myśli zarówno tych z urodzenia (nie ja) i tych z ducha i serca (np. ja).
Jakie to są stwierdzenia? Prawdziwy poznaniak (tudzież poznanianin lub poznańczyk - chyba wszystko poprawne) nigdy nie powie: "Ależ brzydkie są te wieżowce Alfy przy Świętego Marcina". Z pewnością też wytłumaczy Wam, kim na pewno nie był Juliusz Kaponier :) A mówię o tym dlatego, bo były to jedne z kwestii, poruszonych podczas spaceru po Jeżycach.

Poprzednia wycieczka z przewodnikiem z PoPoznaniu.pl, na której byłam, odbyła się równiutki rok wcześniej. Spacerowaliśmy szlakiem musierowiczowych Borejków - do historii możecie powrócić tutaj. Tym razem wyprawa nosiła nazwę "Od Bambrów do hipsterów". Uznałam, że gdzieś tam na osi pomiędzy tymi dwoma skrajnościami się mieszczę, więc w zasadzie wypada pójść. No to hop.

przy Gajowej - na tablicy fragment wiersza Iłłakowiczówny.
Punktów było kilka. Zaczęliśmy od pomnika Kościuszki, szybkiego wlotu do Starego ZOO i zajezdni przy Gajowej. Obiekt ten był kiedyś pierwszym dworcem kolejowym w Poznaniu, dopiero potem stał się najstarszą poznańską zajezdnią, funkcjonującą aż przez 130 lat! Smutno wygląda teraz, trochę tajemniczo i podejrzanie cicho. Tyły są już zburzone, gotują się na przyjęcie nowego. Bo też  tego nowego na Jeżycach coraz więcej - budynki, odrestaurowane kamienice, knajpy, knajpki, knajpeczki... To dobrze, bo widać, że fyrtel wraca do życia i nie będzie kojarzony tylko z zakapiorami z "tej gorszej części Jeżyc". Czy zachowa swój klimat? Nie widzę innej możliwości, bo gdzie ja się wtedy podzieję? :)

samotny gołąb w zajezdni.
Potem rzuciliśmy okiem na kilka secesyjnych budynków, kilka szachulcowych. Technika budowy zależy od daty powstania. W momencie, kiedy Poznań robił za twierdzę Poznań, budynki w rejonie fortecznym stawiane musiały być w taki sposób, żeby w razie czego można było je łatwo zburzyć i podpalić. Czas zmiany dla Jeżyc zaczął się jednak trochę wcześniej, niż na przełomie wieków, kiedy to wciągnięto je w granice stolicy Wielkopolski.
Na skutek wyniszczenia wsi (tak, tak - wsi!) wojną północną i zarazą, sprowadzono do niej Bambrów, osadników z Bawarii. Powtarzając za przewodnikiem, jeśli do kogoś mówimy dziś "Ale z Ciebie bamber, tej", to nie mamy na myśli "Ale z Ciebie porządny niemiecki rolnik z Bawarii! Szanuję Cię!". Kolokwialne "bamber" pochodzi stąd, że przybyłych z Bambergu osiedlano na peryferiach miasta. Wówczas nie było różnicy, czy mówimy o kimś, że jest chłopem spod Poznania czy Bambrem właśnie. Jeśli ktoś chce wchłonąć trochę klimatu, to taka przykładowa zagroda bamberska, dziś mocno zaniedbana, ostała się pomiędzy kinem Rialto a tym pięknym domem szachulcowym, w którym jest restauracja. Warto zajrzeć, widać wieś :)

rozwieję wątpliwości: kadr jest prosty.
pozostałości zagrody bamberskiej.
podobno był tam nawet sex-shop.
pozostałości zagrody bamberskiej
to też na tyłach zagrody, choć pewnie mocno
współczesne - po prostu nie mogłam oprzeć
się kolorom :)
Z innych ciekawostek - wiecie, że Bamberki w swoich ultrafantastycznych, szerokich strojach zajmowały aż półtora miejsca w tramwaju? I na trasie biegnącej przez Jeżyce mogły jeździć mimo to na jednym bilecie :) Dalej: budynek ZUSu reprezentuje styl modernistyczny, a w czasie PRLu miał na dachu ustrojstwo, zagłuszające zachodnie radia. Z kolei ulica Dąbrowskiego to dawna Wielka Berlińska, rzeczywiście potem przekształcona w Dąbrowskiego - tyle, że generała Jarosława. Po latach słusznie minionego ustroju zamiast fisiować z nazwą, zmieniono po prostu imię patronującego jej denata. Proste, a jakie pomysłowe! I jeszcze: zachodnie dzielnice miasta były lepsze od wschodnich, a to ze względu na dominację zachodnich wiatrów w regionie. Dopływ powietrza był znad pól i łąk, a nie fabryk. Dlatego też stawiano tam bardziej reprezentacyjne domy, budynki użyteczności publicznej i wszystko w ogóle naj. I takie ciekawostki, usłyszane z ust własnych przewodnika, mogłabym mnożyć i mnożyć. Tylko kto to wszystko przeczyta? :)

Pomnik Poległych w Powstaniu Poznańskim
modernistyczny, czy nie - dla mnie budynek ZUSu to ponury kloc.
ale tez pierwsza w Poznaniu konstrukcja z żelbetonu.

czwartek, 10 października 2013

Wyższa sztuka

W ramach systemu samonagradzania i pozytywnej automotywacji, postanowiłam wyskoczyć na chwilę do przebrzydłej świątyni konsumpcji i kapitalizmu, jaką jest centrum handlowe i nabyć to i owo drogą kupna. Bardziej nawet owo. Fuj, ble, piekło i szatani.

Ale. Okazuje się, że było warto! Zakupy, zakupami - lepszym było to, że po drodze zasłyszałam pewien dialog, bardzo inspirujący. Prowadziły go dziewczęta młode i z wyglądu w okularach. Znaczy - intelektualistki.
Rozmowa dotyczyła, jak wywnioskowałam, randki.
- Bo wiesz... Bo on mnie zabrał potem do tej, no, galerii i tak tam sobie chodziliśmy....
- Galerii? No ale do jakiej? Poznań City Center jeszcze zamknięte.
-  Nie... to na Placu Wolności było...
- Ale na Placu Wolności nie ma żadnej galerii!
- Nie, no bo ta była taka jakby bardziej, wiesz...
(pauza)
(pauza)
no wiesz.
...KULTUROWA.

niedziela, 6 października 2013

Rynek Opowieści Jeżyckich

Przybiegłam do domu co tchu, żeby przelać na wirtualny papier wszystko to, co dziś zobaczyłam i niczego nie zapomnieć.
Niniejszym sponsorem dzisiejszego wpisu jest słowo: rewelacja!
(no dobra, trzy głębokie wdechy i policzyć do dziesięciu. Mój hurraoptymizm wygląda na niebezpieczny.)

Mówiłam już poprzednio o tym, że Jeżyce Story wychodzi z Teatru na ulicę. W sumie - na Rynek. Konkretniej jeszcze: na Jeżycki, oczywiście. I tam własnie zadziać się miała się teatralna magia.

To się zadziała. Uważam się za weterankę cyklu, albowiem wynik "trzy na cztery spektakle" to wynik bardzo przyzwoity i trącący niechybnie fanatyzmem. Tym razem wyglądało to trochę inaczej. Stragany stały się mini-scenami z elementami scenografii i aktorem, umieszczonym w środku tej gemeli. I taki aktor stał tam i mówił. Grał. Odtwarzał swoją postać ze spektaklu.

Sławek, rugbysta na wózku, grany przez
Sebastiana Greka
Się wie. W tle Paweł Binkowski
Piekielnie trudno mieli Ci aktorzy, nawiasem mówiąc. Widzowie stali metr od nich i się gapili. Dwa metry dalej słychać było dyskusję rozchichotanych nastolatek. Z boku ktoś wcinał kebab (z sosem czosnkowym, jestem pewna), a tu i ówdzie pojawiali się przypadkowi, zdziwieni przechodnie - czy to w postaci młodych salonowców z kwiatami z "Patrycji" czy mocno nieumytych degustatorów trunków wszelakich.
Dzisiaj mogłam posłuchać historii z Graczy (opowieść tanatopraktora o przygotowywaniu ludzi do pogrzebu: maestria. Wcale nie przesadzam), ale - co chyba nawet cenniejsze - zobaczyć spektakle, które już widziałam, w innej odsłonie i otoczeniu. Tu mogę z czystym sumieniem powiedzieć - dali radę. Mimo pytań z tłumu, komentarzy publiczności i przerywania śmiechem.

Dorota Abbe jako mężczyzna uzależniony
od hazardu
Mariusz Puchalski jako tanatopraktor
Edyta Łukaszewska tym razem jako Lucyna Marzec
Instalacja, gdzie można było posłuchać
historii słonia-buntownika.
Czułam się lekko skołowana oglądaniem sztuki, stojąc na lekko zbutwiałej palecie z płyty wiórowej w miejscu, gdzie zazwyczaj kupuję włoszczyznę i dynię, jeśli jest sezon. Bo to przecież byli aktorzy! Nie mówili o sobie. Sprzedawali tylko historie innych ludzi. Mimo tego, uwierzyłam im tak bardzo, że zgłupiałam, kiedy obok Janusza Andrzejewskiego (świetna Pani Ewa z Lokatorów) zobaczyłam... prawdziwą Panią Ewę, która dopowiadała jeszcze to i owo do historyjek. Tak samo chwilę potem na Rynku pojawiła się Lucyna Marzec (jej postać występuje w Mieście Kobiet) czy Katarzyna Czarnota (Edyta Łukaszewska odtwarza ją w Lokatorach i Buntownikach).
To całe zderzenie: prawda, wcale nie mniej realna fikcja, wszystko to na Rynku i podlane sosem z przechodniów i widzów - dziwię się, że nie oszalałam do reszty :)

Pani Ewa w realu i pod postacią Janusza Andrzejewskiego
sprawcy zamieszania. konkretniej - dramaturg :)
Reżyser cyklu, Marcin Wierzchowski, opowiedział dziś o tym, że Jeżyce Story powstało z potrzeby zobaczenia świata, który jest blisko, ale czasem kompletnie nie umie się go dostrzec. Powstało też z potrzeby osadzenia Teatru Nowego w otoczeniu - nie tylko pod względem geograficznym. A w tym wszystkim jeszcze okazało się, że historie mocno lokalne, stały się w istocie uniwersalne.

(W tym momencie poczułam się piekielnie inteligentna, bo już od samych Lokatorów tak mi się właśnie wydawało! :))

Okazało się, że Rynek wciąż żyje i wiele historii jest jeszcze do odkrycia. Niektóre z nich przechodnie opowiadali dziś aktorom i autorom na żywo! To najlepszy dowód na to, że tworzenie tego serialu to budowanie sieci społecznościowej. Z taką różnicą, że w realu, a nie w Internecie.

Sieć ta przełożyła się zresztą na dzisiejszą aranżację rynku. Poza występami aktorów, były tam też inne rzeczy prosto z Jeżyc. Wystawiały się  kawiarnie, rozmaite paszownie czy fryzjer. Świetna okazja, żeby dać się poznać tubylcom.
Szczególne brawa należą się kwiaciarni "Kwiaty i Miut" za wyśmienity ambient. Zaproponowali oni odwiedzającym szybki kurs robienia wianków. Dałam się porwać fantazji i plotłam sobie po cichutku taką tam wariację na temat jesieni. Obok mnie sympatyczna dziewczyna układała swoją kompozycję, patrząc na nią krytycznie co i raz. W końcu z westchnieniem niezadowolenia oznajmiła światu:
- No cóż... Widocznie jaka dziewica, taki wianek...
Ja na swój nie mogę narzekać, wyszedł szykownie :)

jakieś pomysły?
ale przynajmniej nie biją!
tablicy by nie starczyło :)
jakie to wieloznaczne!
czuję, że tu powstaje dzieło życia...
słuszne przeczucia! :)
W samym środku Rynku ustawiono papierowe tablice, gdzie każdy mógł napisać, co go wkurza, cieszy, albo gdzie dają dobrze jeść. I właśnie w taki, interaktywny sposób, teatr wszedł pod strzechy.

Albo raczej pod kamienice i na stragan. Jak na Jeżyce przystało.