Teraz będzie wstydliwe wyznanie. Mimo, że mieszkam w Poznaniu już nieomal osiem lat, nigdy - powtarzam, NIGDY - nie jadłam jeszcze pyrów z gzikiem. Wiem, co to pyry i wiem, co to gzik i generalnie trudnym nie jest, aby sobie ten smak wyobrazić, ale jakoś no... Nigdy się nie złożyło. Tym bardziej się cieszę, że mogłam przeżyć ten swój podniosły pierwszy raz akurat tam, w obecności miłych i życzliwych osób ;)
To, co podoba mi się tam bardzo, to ściany. A właściwie - plansze na ścianach. A właściwiej - napisy na planszach, które stanowią mały słowniczek gwary poznańskiej. Pałaszując kopiastą porcję sztandarowo wielkopolskiego dania (wielką jak dla słonia), sprawdzałam sobie radośnie własną, osobistą znajomość tutejszego dialektu. Z dumą mogę powiedzieć, że jak na element napływowy, szło mi dość niesamowicie.
Sporo ludzi wpadało po obiad na wynos, wychodzący żegnali się serdecznie i obiecywali, że wrócą raz jeszcze zjeść obiad na tej miśnieńskiej porcelanie, która - zupełnie nielogicznie - przypomina styropianowe talerzyki. Było przeserdecznie i pysznie. Mogę powiedzieć, że gzik był właściwie lepszy niż u babci. I to będzie na pewno prawda, bo żadna z moich babć nigdy mi gzika nie zaserwowała :)
I podobno warto tam wpaść na kaczkę!
komu przetłumaczyć? :) Knajpka na Fyrtlu, Kraszewskiego 7 |
Przednie pyry z gzikiem serwują!
OdpowiedzUsuńBTW Przypomnij, Magness, nazwę tej knajpki z jadalnymi talerzami, proszę...
W Wypasie na Jackowskiego :)
UsuńWŁAŚNIE! O nich też trzeba napisać :)