wtorek, 23 września 2014

Mechanizacja

Miałam kiedyś takiego wujka-staruszeczka. Właściwie pierwszy raz w życiu rozmawiałam z nim, kiedy ów jegomość miał lat 90+ i wciąż wybitne poczucie humoru. Serio, nikt ze starszych ludzi nie skarżył się na zdrowie tak, jak on:
- Oko mam sztuczne. Tu mnie w gorset włożyli. Tu śrubę wkręcili. Jestem jak jakiś Robocop...
I tyle o wujku. Przypomniał mi się w związku z dzisiejszą historią.

Wracałam niedawno niespiesznie Szamarzewem, zatopiona we własnych, nieco ponurych myślach, kiedy dotarło do mnie, że jestem adresatem wypowiedzi. Zupełnie jak podczas burzy - najpierw pojawiła się wizja (starszy pan poruszający ustami), a potem fonia. Niesamowite uczucie!
Pan poprosił, żeby go przetransportować na drugą stronę ulicy. Ot, on się mnie tu pod ramię złapie i - podpierając się laską - powolutku przejdzie pod sklep. Hm... Normalnie to trzymam dystans podczas pierwszego spotkania, a on tak od razu do intymnego pożycia. Ale niech tam, cel szczytny.

Ruszyliśmy w drogę mozolnie (czytaj: w skali od "szybko" do "wolno",my mieliśmy: "wyprzedzają Cię ukwiały"). Cóż, rzeczywiście pan poruszał się z wyraźną trudnością. I wiedziałam, że nie muszę nawet pytać, dlaczego, bo i tak sam mi powie :)
- Trzy razy w tym tygodniu byłem na Lutyckiej (przyp. mieszk. Pozn. - tam jest szpital. Swoją drogą, ciekawe, bo dziś dopiero wtorek, to skąd te trzy razy? Chyba, że dwa razy dziennie jeździł). Trzy razy byłem, żeby mi śrubę z kolana wykręcili, a oni co? "Nie mamy sprzętu, trzeba poczekać". No to jak? Żeby wkręcić to sprzęt mieli? A teraz żeby wykręcić to nie ma? Wolne żarty! Sam bym to sobie wykręcił i wyklepał, jakby mi dali śrubokręt i młotek. Sam!!!

Dobra, dobra.
Przecież jak już się brać za wyklepywanie, to przecież nie samemu.
Najlepiej ze szwagrem ;)

piątek, 12 września 2014

Intuicja

Śmieci byłam wynieść.

W zasadzie żadna to sztuka, śmieci wynieść każdy potrafi. Ale nie każdy ma zaraz okazję za rogiem natknąć się na Pana Menela, który ciężkim krokiem strudzonego wędrowca, używając ściany do podpórki, brnie naprzód raźno, mamrocząc do siebie.
Ba! Tym bardziej nie każdy ma okazję usłyszeć, żeby ów podróżnik zebrał się w sobie, wyciągnął przed się brudny palec wskazujący, aby potem wymachując narratorowi przed nosem, zakrzyknąć gromko:
- Ja Pani soś powiem!
(W razie, gdyby jednak zdarzyło się Wam kiedyś coś podobnego, uprzejmie podpowiadam, że najlepszym wyjściem jest grzeczne, pytające milczenie. Bo wtedy nadchodzi dobitne...)
-Szszyskiego najlepszego Pani życzę! I dobrego dnia.

Po tym wszystkim wypada ładnie podziękować i oddalić się niespiesznie. Tak.

Tylko, u diabła.
Ja naprawdę mam dziś urodziny...

poniedziałek, 1 września 2014

Niekończąca się opowieść

Jeżyce, sobota, późny wieczór.
Idę ja i idą trzy karczki. Koszule odprasowane. Na szyjach wyjściowe łańcuchy. Znaczy: impreza.

Toczy się rozmowa, którą łowię chciwym uchem:

- Ty stary, z nim to się już nie da normalnie! Byłem ostatnio u niego, chałupa odjebana - ze 150 metrów. Tylko telewizora nie chce sobie normalnego kupić, jakieś 40-calowe gówno ma. Mówię mu, że manianę odpierdala, ale chuj, nie słucha. No ale dobra. Jestem u niego, pijemy, gadamy, tego... I on wtedy zaczyna opowiadać, jak to było, wiesz. Że to zupełnie inaczej. I, Ty, i nagle on...

- Ej - przerywa mu jeden z towarzyszy - chodź w krzaki. Odpierdolimy se szczocha.

...
Finału opowieści nie poznałam.
Panowie olali.