wtorek, 24 grudnia 2013

Święta zobowiązują

Właśnie.
Zatem ciepłych, rodzinnych Świąt, które naładują Was na najbliższy rok. I spełniania marzeń. Każdego dnia :)
Życzę ja :)

Magness wpisany w bombkę.
Byłoby dzieło sztuki, ale blogger zabił fotę :)

sobota, 14 grudnia 2013

Zespół jednego przeboju

Każdy chyba zgodzi się ze mną, że kierowcy taksówek dzielą się na kilka różnych kategorii. Są tacy, którzy nie odzywają się ani słowem, wzbudzając w was poczucie, że oto przypuszczalnie siedzicie właśnie w samochodzie-widmie, jadącym przez ciemny las i mgły do miasteczka Salem, Massachusetts w akompaniamencie wycia wilków (przynajmniej macie nadzieję, że to wilki). Są tacy, którym buzia się nie zamyka - i tu rozróżniamy podgrupy: malkontenci ze skrzywieniem socjologiczno-politologicznym, fani sportów wszelakich, meteorolodzy, eksperci topografii i historii miasta z zacięciem przewodnika-oprowadzacza oraz ludzie typu "całe życie w 5 minut". Zdarzają się ponadto egzemplarze ciekawskie i wścibskie, które starają się prowadzić wywiad z pasażerem - czasami miksują się z jednym z podtypów gaduły. A ja mam szczęście do taksówkarzy-melomanów.

Jakiś czas temu jechałam taksówką na dworzec. Z Jeżyc niedaleko, krótki kurs, pan przyjechał na czas. Wszystko gra i trąbi. Jak wsiadłam zostałam nawet zapytana, czy lubię muzykę klasyczną. Owszem, lubię. I czy nie mam nic przeciwko słuchaniu jej w taksówce. Absolutnie nie mam. W związku z czym pan uznał, że puści mi coś specjalnego i wyjątkowego, o ile potem powiem mu, jakie mam zdanie na temat tej piosenki. Okeeej, robi się dziwnie, no ale dobra. Powiem. Jedziemy, słuchamy i docieramy na miejsce w połowie utworu. Kierowca zatroskany, że jak to tak, to się nie godzi, żebym miała nie dosłuchać do końca. W porywie dobrego serca jeździł więc tak długo w kółko po placyku przed dworcem, aż nie wybrzmiał ostatni dźwięk. Nie doliczając tego do rachunku! To się dopiero nazywa miłość do muzyki :)
Ten rodzaj melomana, jak się jednak okazuje, to była postać łagodna i nieszkodliwa. Wracałam wczoraj o późnej porze do domu, nastrojona dość pozytywnie po różnych tańcach, hulankach i swawolach. Taksówkarz coś tam już niby zaczął mówić (typ socjologiczno-politologiczny, nawiasem mówiąc), ale w tym momencie z radia poleciały pierwsze nuty hitu niejakiej Kayah z niejakim Bregoviciem o wdzięcznym tytule Prawy do lewego. Pan, pełen nadziei, spytał czy może "podgłośnić" i poparł to błagalnym spojrzeniem we wsteczne lusterko. Pewnie, podgłaśniaj pan. 
Tylko, kurcze. On naprawdę się do tego pozwolenia przywiązał i wziął je dosłownie :) Jechaliśmy przez miasto z biesiadnym hitem, rozkręconym na całą epę... Ukoronowaniem całości był sam taksówkarz, którego wokal przebijał się przez Kayah tu i ówdzie. Wstydź się, Kayah! :)

Co więc pozostało mi zrobić w wesołej taksówce przy takim muzykującym tercecie?
Nic, tylko kwartet ;)

środa, 11 grudnia 2013

Kiedy rozum śpi

Środek nocy to pojęcie względne i zależne od strefy czasowej, statusu społecznego oraz ścieżki kariery. Mój środek nocy zaczyna się mniej więcej o 1:37 a kończy w okolicy 6:09. Zastanawiacie się czemu pory te są tak obłąkane? Uwaga, następuje wyznanie (poczynione zresztą ze smutno zwieszoną głową): Jestem Magness i mam problem z syndromem pełnej godziny. Wiecie, o czym mówię. O durnym zwyczaju zaczynania: sprzątania / nauki do egzaminu / pracy / jakiejkolwiek innej czynności, której rozpoczęcie wymaga od nas pokonania wewnętrznego "ble" i "fuj" - o godzinie pełnej z ewentualnymi odchyleniami o kwadrans lub 30 minut.

Dzisiaj mój budzik wyjątkowo zadzwonił właśnie w samym środku nocy, albowiem musiałam wyjść z domu znacznie wcześniej niż zazwyczaj. Mimo tego jawnego barbarzyństwa wszystko przebiegało bez większych zakłóceń. Anomalie rozpoczęły się dopiero w okolicach 6:32.

Na mojej codziennej trasie matecznik - tramwaj znajduje się nieoświetlone podwórko - tyły bloku, które zazwyczaj przemierzam przyspieszonym kurcgalopkiem. O 6:32, jak się okazało, jest tam ciemniej niż w średniowieczu. Błyskawicznie przemyślałam więc szlak wyprawy, zrobiłam rachunek sumienia, zmówiłam zdrowaśkę i zdecydowałam się jednak podjąć wyzwanie, mając przed oczami alternatywę w postaci sprintu za tramwajem.
W pół drogi potknęłam się prawie o młodzież w wieku, jak mniemam, okołonastoletnim. Każda z postaci dzierżyła w łapce butelkę piwa. Z bliska okazało się, że młodzież występuje w przyrodzie w liczbie trzech młodzieńców i dwóch pannic i prowadzi niegłośno ożywioną dys...
Czekaj! COOO...???
Młodzież? Piwo? Zimą? W środę? O 6:30 RANO?
...
...
...
Wpadłam w katatonię, puls mi zamarł, a całe życie przeleciało przed oczami. Spróbowałam wziąć się w garść resztką sił, ale wtedy cios ostateczny zadało stwierdzenie, wypuszczone na wolność spod puchowego kaptura:
- Tej, wiara nie ma co robić w nocy, że łazi...

No, drogi młody człowieku.
Czuję pod powieką łzę radości, że młodzież - sól tej ziemi, kwiat tego narodu - ma!

wtorek, 10 grudnia 2013

Memento mori

Normalni jeżyccy ludzie w niedzielę chodzą na spacer do Parku Sołackiego, Ogrodu Botanicznego lub nad Rusałkę.
Nienormalni ludzie i ja w przepięknych okolicznościach jesiennej przyrody podziwiają ostatnie chwile słońca, przechadzając się w tę i nazad po Cmentarzu Jeżyckim. Gotycki klimat, nie ma co...

Porywczy Ksawery i jego opady śniegu wywołały u mnie poczucie nierzeczywistości. Bo dopiero co, no ciut ponad miesiąc temu, była jesień. Ha! Więcej powiem: była ciepła, wariacko słoneczna jesień i nie trzeba było się wbijać w swetry, palta, szale, kominy, czapy i nauszniki, tylko po to, żeby owe nauszniki, czapy, kominy, szale, palta i swetry ściągać nerwowo w zaparowanym tramwaju. To denerwujące. Mam oczywiście na myśli ściąganie - samo istnienie tramwaju jest li i jedynie na plus.

W ostatni weekend października wybrałam się na Cmentarz Jeżycki, zainspirowana zresztą niniejszą historią. Nekropolia znajduje się na poznańskiej Nowinie, trochę już poza rdzeniem Jeżyc. Powołana została do - że tak powiem - życia w 1905 roku, kiedy parafianom z Kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i Św. Floriana znudziło się biegać na cmentarz św. Wojciecha przy drodze na Oborniki. Wydarzenie to przypadło na czasy stylu secesyjnego w sztuce, czego skutkiem są niektóre nagrobki, utrzymane w tej właśnie konwencji.

W słusznie minionym ustroju, konkretniej w okresie panowania towarzysza Gomułki Władysława, cmentarz postanowiono zamknąć, pochówków zakazać a po latach równo 40-stu zlikwidować i przekształcić w park. Dla żywych. Na szczęście okazało się, że nie ma tak łatwo - w międzyczasie miejsce to wpisano do Państwowego Rejestru Zabytków wraz z (dokładnie!) dwustoma dziewięćdziesięcioma siedmioma nagrobkami. Od 1995 roku na powrót odbywają się tam pogrzeby, a zarządzaniem zajmuje się sąsiedzka parafia pw. Chrystusa Dobrego Pasterza.

Wciąż trwa mozolna praca nad porządkowaniem nekropolii i odrestaurowaniem tego, co odrestaurowania wymaga. Rzeczywiście, dało się zauważyć, że drewniane krzyże chylą się ku upadkowi, a na niektórych mogiłach pozostały tylko bezimienne, kamienne płyty. Plan na wiosnę obejmuje zatem zaopiekowanie się jednym z grobów.
Ktoś ze mną?

dokładnie taki był wówczas dzień.
krajobraz po wojnie.
nagrobki postawiono już w XXI wieku.
cmentarz naprawdę jest w środku miasta.
taki widok jest dość powszechny.
anioł niewidzący.
słońce nie miało granic. krzyż.
krzyż.
anioł zatroskany.
tutaj bezbożnie przychodzi mi na myśl pewien internetowy mem.
podejrzewam jednak, że nie był on znany w czasach powstania
owej rzeźby.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Zjedzanie Jeżyc: Yeżyce Kuchnia

Był taki moment, że na Szamarzewskiego czuć było jakieś napięcie, jakby coś się zbliżało, powstawało, rosło... No i wyrosło wreszcie: o Blubrze już pisałam, o kwiaciarni "Kwiaty i Miut" wspominałam przy okazji Rynku Opowieści Jeżyckich. Ba! Na Szamarzewie nawet chodniki naprawili i ławeczka stoi. Chyba tylko jedna, ale za to bardzo ławeczkowata. 
Być może część z Was kojarzy też Yeżyce Kuchnia, ten ich hipsterski logotyp i hipsterską miejscówkę w starym, przeszklonym budynku po lumpeksie, tuż obok sklepu ezoterycznego i hurtowni elektrotechnicznej. Ze slow-foodowym menu, wypisanym - a jakże! - hipstersko na tablicy za pomocą kredy (bo to takie vintage i eko). Jeśli nie kojarzycie - koniecznie zacznijcie. Przez Yeżyce Kuchnia zapragnęłam być hipsterem do końca moich dni. O ile tak właśnie karmi się tę kastę ;)


uszanowanko Yeżyce!

Wystrój tego miejsca jest trochę stołówkowy, teoretycznie przypadkowy, ale to tylko pozory. Niech Was nie zwiedzie wygląd stołów i krzeseł, bo nawet ich niedopasowanie jest doskonale zaplanowane. Mimo początkowego hejta, podobało mi się to, że całość jest przeszklona. Choć z zewnątrz wygląda to niekoniecznie pociągająco, to w trakcie kolacji mogłam nieustannie mieć fyrtel na oku. A wiadomo, że bez mojego oka to się nic tam zadziać nie może :)

Jedzenie - klasa. Próbowałam zapiekanki jeżyckiej z ziemniaków i mielonego mięsiwa (oszczędzę szczegółów wegeludziom) z prawdziwym sosem z prawdziwych pomidorów - i  na bank były to szczęśliwe pomidory, hodowane w ludzkich warunkach. Próbowałam też wątróbki kaczej (!) podanej na brukselce (!!) z gruszką (!!!) i ziemniakami, pieczonymi w mundurkach z rozmarynem (!!!!). Owszem, jestem zboczeńcem i lubię wątróbkę. Brukselki nie lubię, ale całe to danie w połączeniu dało wielce zacny efekt. Do paszy miła pani za ladą poleciła piwo Kejter z poznańskiego browaru SzałPiw. Opatrzone adnotacją z wuchtą chmielu. Nie jestem ekspertem od piwa, ale było przyjemne i lekkie. A do tego na etykietce stoi, co następuje: Po wielgachnej gisówie, na szagę bez pole i łodemkniętą uliczkę, przyknaił sie nóm do antrejki mały kejter. Chebać już zostanie. Urocze.


no i miałby kto serce powiedzieć jakie złe słowo? :)

Jadło w Yeżyce Kuchnia to - jak knajpa sama określa - połączenie tradycyjnej kuchni z kuchnią fusion. Dlatego nad wątróbką nie unosi się stereotypowo artystyczny nimb smażonej cebuli. Zamiast tego na talerzu ułożone są płatki kwiatów. U tradycjonalistów wywołać może to przynajmniej łagodny atak apopleksji - a już nerwowe drganie powieki to na pewno. Niesłusznie.
Menu pojawia się codziennie na tablicy. Są pozycje lunchowe, są te oznaczone jako "vegan". Są sałaty z granatem. Są wynalazki typu: wołowe policzki, ale znajdzie się i mniej szalony gzik. Zdecydowanie warto, wiara!

A nazwa "Yeżyce" podobno dlatego, że "Jeżyce" są zbyt dosłowne. No i w nawiązaniu do dawnego Yssycz. Jak zwał, tak zwał - jak na razie żadna knajpka mnie nie rozczarowuje. 
Po tej stronie.
Yeżyc :) 

Słowniczek: 
kejter - pies
gisówa - ulewa
na szagę - na przełaj
uliczka - furtka
przyknaił - przywlókł
antrejka - przedpokój