czwartek, 28 maja 2015

Wyrazy uznania

Przyrzekłam sobie kiedyś solennie, że - choćby nie wiem co - nie będę gonić za uciekającym tramwajem. Co to, to nie! Tramwaj może sobie co najwyżej gonić za mną, jestem ponad to. Tak właśnie.
Cóż - wiecie czym się kończą złamane obietnice? Tym, że się nie może za bardzo zginać kolana, przykłada się do niego paczkę mrożonego szpinaku i planuje wizytę u ortopedy. Jak jednak pokazuje życie, zwykła podróż do lekarza może spowodować, że spotkamy na swej drodze kogoś niezapomnianego...

- No nareszcie widzę porządnie ubraną kobietę! - usłyszałam, stojąc jedną nogą na Teatralce (stwierdzenie bardzo dosłowne) i czekając na dwunastkę. Lekko zawiany i odrobinę nieświeży starszy Pan przystanął półtora metra ode mnie i oddał się wnikliwej kontemplacji mojej długiej spódnicy, którą wiatr zamienił raczej w coś na kształt flagi, powiewającej na wietrze w jakieś narodowe święto. - Pani pozwoli, ze się jeszcze napatrzę, Pani tak ślicznie wygląda... Zapytam jeszcze: czy ON o tym wie...?

Pan sprawiał wrażenie nieszkodliwego, nie padło z jego ust żadne sakramentalne "Kierowniczko, poratuje Pani złotóweczką?", nic z tych rzeczy. Moje wątpliwości rozwiało zaś już całkowicie gorzkie stwierdzenie, że czasami człowiek musi nauczyć się żyć samotnie. Pan po prostu potrzebował rozmowy.

- Ja się dziś trochę upiłem, za co bardzo Panią przepraszam. - wyznał w pewnym momencie Pan z pewną dozą nieśmiałości - Ale tak sobie myślę - a, podejdę i powiem. Najwyżej w pysk dostanę, co mi zależy. Mam już 71 lat, jestem bezdomny, ogolić bym się musiał... Hanka, moja żona (ona odeszła, już nie żyje) mi zawsze co prawda mówiła: Ja to lubię, kiedy ty mnie tak tą brodą wygłaskasz. Ale teraz to jest inaczej.

W tym momencie pragnę stwierdzić, że tramwaj linii 12 nie ma za grosz empatii i litości. Brutalnie wjechał w sam środek konwersacji i przerwał kiełkującą przyjaźń. Wtaczałam się do niego powoli, kiedy doleciało do mnie jeszcze:
- To niech Panie JEMU powie, ze Pani dziś miała absztyfikanta na mieście!

Oj tam zaraz... Wszystkim się pochwalę, a co!

czwartek, 7 maja 2015

Witaj, maj!

Rok temu solennie obiecałam, że już zawsze będę na długi weekend wyjeżdżać. A bo to wiosna, liście, cieszenie się majem i hopsasa. Słowa dotrzymałam. Tym razem było całkiem blisko - autostradą na Świebodzin i potem 92-ką. I w prawo.
Do Łagowa.

Łagów uważany jest za wytwór małży ziemi lubuskiej. Znaczy tego, Perłę. Nie znam owej ziemi na tyle, żeby stwierdzić, jak - dla porównania - kształtuje się kondycja innych jej klejnotów. Nie będę się tu też szczególnie wymądrzać o zabytkach i historii Łagowa, bo figę wiem. Wiem natomiast, że centrum da się przejść dokładnie w 15 minut krokiem spacerowym (dwie stareńkie bramy, Zamek Joannitów i kościółek), zaś na końcu tej podróży czeka bardzo dobre piwo, konsumowane nad brzegiem Jeziora Trześniowskiego.
(Google Maps mówi, że to Jezioro Ciecz, ale zostałam dość stanowczo ostrzeżona, żeby pod żadnym pozorem tej nazwy nie używać. Nigdy. Jakby się zastanowić, to to właściwie brzmiało jak groźba... [przyp. aut.])

Jeżeli jednak ktoś ma ochotę odpocząć, połazić po lesie, popływać w formie dowolnej po jednym z dwóch jezior (ba! można po obu naraz przy jednym kursie!) i spędzić miło czas - polecam absolutnie. Daleko nie jest. Kuper w auto i jedziemy. W przypadku braku auta: zbałamucić kogoś z autem i - po uprzednim wsadzeniu kuprów - jedziemy.

No to co. To zdjęcia.

kawałek Jeziora Trześniowskiego,
widzianego z baszty Zamku Joannitów
Jezioro Trześniowskie: kontynuacja. albo 50 shades of green.
budynków szachulcowych w zabudowie więcej niż na Jeżycach.
buki bezwstydnie nie mają zielonych liści - przy wiośnie to oburzające!
las przedwieczorną porą.
prawdopodobnie najkosztowniejsze zdjęcie w moim dorobku.
pamiętajcie - kiedy chcecie zrobić fotografię Łagowa przy zachodzącym
słońcu i wodzie jak szklanka, nie opierajcie się rękawami płaszcza
o płot, świeżo pomalowany na zielono. to NIE ROBI dobrze płaszczowi.
taka przyjacielska rada.