Przyrzekłam sobie kiedyś solennie, że - choćby nie wiem co - nie będę gonić za uciekającym tramwajem. Co to, to nie! Tramwaj może sobie co najwyżej gonić za mną, jestem ponad to. Tak właśnie.
Cóż - wiecie czym się kończą złamane obietnice? Tym, że się nie może za bardzo zginać kolana, przykłada się do niego paczkę mrożonego szpinaku i planuje wizytę u ortopedy. Jak jednak pokazuje życie, zwykła podróż do lekarza może spowodować, że spotkamy na swej drodze kogoś niezapomnianego...
- No nareszcie widzę porządnie ubraną kobietę! - usłyszałam, stojąc jedną nogą na Teatralce (stwierdzenie bardzo dosłowne) i czekając na dwunastkę. Lekko zawiany i odrobinę nieświeży starszy Pan przystanął półtora metra ode mnie i oddał się wnikliwej kontemplacji mojej długiej spódnicy, którą wiatr zamienił raczej w coś na kształt flagi, powiewającej na wietrze w jakieś narodowe święto. - Pani pozwoli, ze się jeszcze napatrzę, Pani tak ślicznie wygląda... Zapytam jeszcze: czy ON o tym wie...?
Pan sprawiał wrażenie nieszkodliwego, nie padło z jego ust żadne sakramentalne "Kierowniczko, poratuje Pani złotóweczką?", nic z tych rzeczy. Moje wątpliwości rozwiało zaś już całkowicie gorzkie stwierdzenie, że czasami człowiek musi nauczyć się żyć samotnie. Pan po prostu potrzebował rozmowy.
- Ja się dziś trochę upiłem, za co bardzo Panią przepraszam. - wyznał w pewnym momencie Pan z pewną dozą nieśmiałości - Ale tak sobie myślę - a, podejdę i powiem. Najwyżej w pysk dostanę, co mi zależy. Mam już 71 lat, jestem bezdomny, ogolić bym się musiał... Hanka, moja żona (ona odeszła, już nie żyje) mi zawsze co prawda mówiła: Ja to lubię, kiedy ty mnie tak tą brodą wygłaskasz. Ale teraz to jest inaczej.
W tym momencie pragnę stwierdzić, że tramwaj linii 12 nie ma za grosz empatii i litości. Brutalnie wjechał w sam środek konwersacji i przerwał kiełkującą przyjaźń. Wtaczałam się do niego powoli, kiedy doleciało do mnie jeszcze:
- To niech Panie JEMU powie, ze Pani dziś miała absztyfikanta na mieście!
Oj tam zaraz... Wszystkim się pochwalę, a co!
Oj ta, oj tam. Trzeba było odpuścić sobie jazdę tramwajem; przyjechał by następny. A taka okazja może się już nie powtórzyć :-)
OdpowiedzUsuńCoś się koleżance znudziło pisanie, a szkoda... i proszę się nie tłumaczyć brakiem czasu, bo przez 9 misięcy, to się chwila na kilka postów zawsze znajdzie... Ale idąć dalej tym tropem... Czy to oznacza koniec tego bloga? Tak bez pożegnania?
OdpowiedzUsuń