wtorek, 24 czerwca 2014

Jeżyce otwarte na wszystkich!

- I jeszcze jacyś ludzie z balonami... O co tutaj chodzi...? - zastanawiał się z nutą podejrzliwości w głosie pewien napotkany, pięcioletni berbeć. Napotkany w Starym Zoo, dodam. To własnie tam w sobotę, 7 czerwca (wieeem - ta zaprzeszła data brzmi jak kompromitujący wyrzut sumienia) odbywały się główne obchody Dnia Najbardziej Barwnej i Najfajniejszej Dzielnicy w Całym Poznaniu. Organizatorzy skrócili nazwę co prawda do "Dnia Jeżyc", ale na pewno tylko po to, żeby się łatwiej zapamiętywało ;) Święto działo się bodajże już po raz dziewiętnasty, tym razem pod kryptonimem: "Jeżyce otwarte na wszystkich!".

prezentacja lokalnej kwiaciarni.
Właściwie to się nie powinnam poczuwać do głoszenia wszem i wobec tych niezwykłych obchodów, wpadłam tam bowiem tylko na jedną godzinę, minut trzydzieści, na oko licząc. Ale sąsiedzka, otwarta atmosfera od razu opatuliła mnie swymi skrzydłami :) Przed wejściem do Starego Zoo ulokował się przyjemny zespół oraz jednodniowe restauracje (nie wiem, jak się robi sernik z kasztanów, ale ten, którego próbowałam, zapisał się na moim podniebieniu złotymi zgłoskami. Mniam!). W środku za to harcerze serwowali grochówkę, nie zważając na ukrop z nieba. Na scenie: teatrzyk o Królewnie Śnieżce. Na bocznej ścieżynce: pomoc w sprawach rowerowych z BikePark. Pośrodku parku: KOprojektownia, prowadząca konsultacje społeczne odnośnie jego zmian na jeszcze lepsze, zbierająca pomysły, sugestie i życzenia. Kawałek dalej - wymienny Targ Różności: książki, biżuteria, wieszaki z ubraniami i ogólne dawanie rzeczom drugiego życia.

I więcej nie powiem, bo musiałam się zawijać. Ale zdążyłam pocykać parę fotek. I przy okazji usłyszałam najlepszy komplement ostatniego miesiąca:
- Wiesz... Muszę Ci powiedzieć, że masz fajny obiektyw... :)

w ogórku dawali pocztówki z ogórkiem.
o, dokładnie w tym ogórku.
Targowisko (p)Różności :)
poszukiwania trwają.
...i trwają.


koło Jacka, Wacka i Pankracka nie mogłam przejść obojętnie.
na planie Starego ZOO można było zaznaczać ważne miejsca
i pomysły.
niebieskie na plus, różowe na minus.
sernik z kasztanów stał tuż obok.
kolejka po grochówkę.
przedstawienie o Królewnie Śnieżce, wiadomo.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Pacyfikacja

Kiedy uczęszczałam na kurs fotografii, instruktorka sprzedała nam patent na fotografowanie przestrzeni miejskiej bez ludzi. Jest bardzo prosty: należy zdjęcia robić o 4 rano, kiedy na ulicy nie ma żywej duszy. Banał, no nie? :) Organoleptycznie zauważyłam ostatnio, że właściwie aż tak wysilać się nie trzeba. 15.30 w sobotę przy upale daje dokładnie takie same efekty. Żywego ducha na ulicy. To znaczy - prawie, bo na rogu Szamarzewskiego na przykład można się okazjonalnie natknąć na wulkan testosteronu w osobach dwóch młodych byczków w wyjściowym szeleście, którzy skaczą sobie do oczu. Jako i mi się przydarzyło.

- Czego się, kurwa, sadzisz? - spytał jeden, przywiązując zapobiegawczo do słupka skórzaną smycz, na końcu której pomerdywał radośnie ogonem pies marki bulterier.
(W sumie racja, to jakieś niehumanitarne: bić człowieka ze zwierzęciem w ręku.)
Oponent nie pozostał dłużny, więc od przepychanek słownych zaczęto przechodzić do manualnych. Ten bez bulteriera zamachnął się porządnie i już, już miał dodatkowo poprawić z kopyta, kiedy rozległo się gromkie:
-Stój!
Agresor wyhamował lecąca w powietrzu nogę i spojrzał na przeciwnika z wyrazem łagodnego zdziwienia na twarzy.
- No weź, poczekaj, tylko zegarek zdejmę, bo się może potłuc...

W tym momencie leniwą ciszę przerwało głośne parsknięcie śmiechu. Karczki lekko osłupiały i spojrzały w moją stronę, a ja uświadomiłam sobie, że odgłos paszczą należy do mnie.
Niedobrze. Święcie przekonana byłam, że robię go do środka, nie na zewnątrz.

Nie tracąc czasu na dalsze dywagacje, śpiesznie i zdecydowanie oddaliłam się na magnessowych szkitkach. Odwaga, żeby się odwrócić, wróciła mi dopiero po kilkudziesięciu metrach.
I co?
I to, że panowie rozeszli się, każdy w swoją stronę!

Ocaliłam ludzkość i pokój na świecie! :)

sobota, 7 czerwca 2014

Oliwa do ognia: lemoniada z lawendy

Jesteś piękne - mówię życiu

Mówiła to po prawdzie Szymborska już jakiś czas temu, ale nie mogłam pozbyć się dziś kołatania tych słów w głowie. Cholera jasna, no bo jest! :) Część z Was jeszcze pewnie pochrapuje pod kołdrą, ja natomiast uprzejmie donoszę, że jest cudny, ciepły, słoneczny poranek, na Rynku tyle zapachów i kolorów, ze zwariować można i za jakieś 4 godziny będę z pewnością przeklinać, że jest tak piekielnie gorąco. Kto to widział - tyle stopni w czerwcu...? Tak czy inaczej - wstawać śpiochy i cieszyć się życiem, marsz!

W gratisie i swojej łaskawości mogę zapewnić w tym miejscu przepis na utrzymanie pogody ducha w gorący dzień. Na gotowanie przeciętnie ostatnio mam czas i ochotę, ale w obliczu upałów z otchłani mojej dziurawej pamięci nieśmiało wychynęło wspomnienie lemoniady lawendowej. Generalnie uwarzenie takiego eliksiru to sprawa banalna jak zabranie dziecku zabawki, ale miano "lemoniada lawendowa" jest dostatecznie hipsterskie i snobistyczne, żeby szpanować przed znajomymi, ha! I przed własną matką, która zareagowała na moje zamiary żywym zainteresowaniem i którą z tego miejsca pragnę serdecznie pozdrowić :)

Na litr lemoniady składa się:
1 łyżka suszonych kwiatów lawendy, zaparzona szklanką wrzątku - w zielarskim koło Rynku Jeżyckiego mają całą paczuchę za 6 PLN. Znaczy lawendy, nie wrzątku.
3 plastry cytryny
3 szklanki lodowatej wody mineralnej
gałązka mięty
kostki lodu
miód - do dosłodzenia, zależnie od upodobań
gałązka lawendy - ale tylko jeśli chcecie wersję full-wypas z przystrojeniem, bo susz załatwia sprawę smakowości

Kwiaty zalewamy szklanką wrzątku, czekamy aż się zaparzy. Napar jest rzeczywiście gorzkawy, więc słodkolubni mogą rozpuścić wewnątrz trochę miodu. Jak wystygnie - przecedzamy i do butli. Dorzucamy cytrynę i miętę i zalewamy zimną wodą. Najlepiej na trochę odstawić to potem w zimne miejsce, żeby się ładnie przegryzło. Podajemy z kostkami lodu. Ot - i tyle, cała robota. Prestiż i chwała, zdobyte niskim kosztem!

Ale warto.
Będzie pan zadowolony :)

no to cyk!

PS. Co ja ostatnio mam z tymi cytatami...?