niedziela, 26 sierpnia 2012

ot, nobilitacja

Aj, ciągnęło mnie coś dzisiaj w stronę miasta. Przejść się po prostu po Jeżycach wieczorem, dojść do Opery, przemyśleć kilka spraw i sprawek. Pod Operę nawet dotarłam, ale pobyć w samotności już nie było mi dane. Albowiem...

...kiedy tylko usiadłam, na ławkę obok przyszedł o lasce starszy, na oko 90letni, pan. Ponarzekał trochę pod nosem na butelki postawione rzędem na ławce tak, że usiąść się nie dało. Ja, dobra dusza, zerwałam się zaraz mu te butelki wyrzucić do kosza. I tak własnie zaczęło się jedno z bardziej niezwykłych spotkań w ostatnim czasie. Bo nie myślcie, że udało mi się uciec :)

Poznałam wiele szczegółów z życia tego człowieka. Pokazał mi swoje odznaczenia, fotografie i legitymację członka Klubu Rezerwistów (czy jakoś tak). Bo to też był i nie byle kto - prawdziwy hrabia, herbowy! Aż mi głupio było, że siedzę obok w dżinsach, a nie powłóczystej sukni z rękami w małdrzyk i buzią w ciup. Otóż - Pan był synem tzw. "inteligencji", pary nauczycieli, ale za to już wnukiem najprawdziwszego hrabiego, pana na Wełnach. Żeby zostać dziedzicem należało spełnić trzy warunki: a) być synem pierworodnym, b) mieć na imię Ludwik, c) urodzić się w ziemiańskim pałacu. Matka pana Ludwika taksówką gnała z Obornik do pałacu tylko po to, żeby właśnie tam jej syn przyszedł na świat. Pan do dziś walczy o odzyskanie majątku (tamtejsi autochtoni zwracają się do niego nawet per "Panie Hrabio, da Pan na piwo").

Pan Ludwik zdobył wykształcenie pedagogiczne i inżynierskie. Ojca stracił na wojnie, matkę po jej powrocie z obozu koncentracyjnego. Budował wieżowce na św. Marcinie. Budował Zakłady Cegielskiego. Miał w PRL-u firmę budowlaną - zresztą, odznaczona go za działania opozycyjne. Teraz wykłada strzelectwo sportowe i budownictwo. Ach, zapomniałam, że jest też pułkownikiem w stanie spoczynku. Nie lubi hałasu i dzisiejszej, wulgarnej młodzieży. Lubi zwierzęta, program "Kocham Cię, Polsko", śledzić masonerię i wypić pół piwka przed snem. Od słowa do słowa - zleciały nam dwie godziny. Na sam koniec zostałam buchnięta w mankiet, obdarowana pudełkiem tic-taców i skomplementowana na kilka różnych sposobów. Przy czym Pan Ludwik szarmancko zapytał, kiedy znowu przyjdę, to przyniesie mi czekoladę oraz zaproponował podwózkę swoim "cienkusiem". Zdradził też, że ma dzisiaj imieniny i było mu bardzo miło spędzić je w moim towarzystwie. I że będzie się tym chwalił swoim kolegom :)

A na koniec, dwie prawdy życiowe:

"Betonowi nie można pozwolić zeschnąć na słońcu, bo robi się tzw. zeschły beton"
"Bo do miłości, moja kochana, najdroższa panno, potrzebna jest miłość fizyczna, miłość psychiczna i tzw. zainteresowanie życiowe"

Czego sobie i Wam życzę :)

piątek, 24 sierpnia 2012

zbiory i żniwa

Zdarzyło mi się wczoraj spacerować przez Jeżyce porą już bardzo wieczorową.
Czuje się wtedy doskonale oddech tej dzielnicy - czasami mocno nieświeży, czasem pachnący całodobową kwiaciarnią na Rynku. Jakaś nastolatka całuje się przez okno z młodym, na pierwszy rzut oka rodowodowym, tubylcem. Ktoś na poddaszu kamienicy nieznośnie fałszuje początek "Ave Maria" Gounoda, rzępoląc na czymś bliżej nieokreślonym. Z otwartego okna "Wawrzynka" słychać dziewczynę, rozmawiającą po hiszpańsku z prędkością katarynki... Cała masa opowieści. Najbardziej zastanowiło mnie jednak to, co zobaczyłam na Rynku.

Przechodząc obok, odruchowo spojrzałam w stronę straganów, o tej porze ciemnych i trochę upiornych. Widocznie tylko ja poczułam się dość nieswojo, bo jakaś starsza parka żwawo kręciła się po Rynku, schylając pod stołami. Kobitka wreszcie zawołała do swego towarzysza gromko:
- Stasiek! Znalazłam pomidora!

Freeganizm. Tylko taki smutny, jeżycki.

niedziela, 19 sierpnia 2012

na straganie, w dzień targowy


Targ Jeżycki był wydarzeniem, organizowanym przez Centrum Innowacji Społecznej SIC! Ogólnie rzecz biorąc, ich celem jest budowanie spójnej struktury społecznej wśród mieszkańców osiedli (szczegóły dla dociekliwych tutaj). Ideą Targu była wymiana rzeczy, które sa juz nam niepotrzebne na coś innego -  bezgotówkowo, coś za coś. Zrobiłam zatem szybkie przeszukanie swoich rzeczy. Parę sztuk biżuterii, której na pewno już nie założę, kilka książek, których na pewno już do ręki nie wezmę - i ruszamy. Głównie w celach obserwacji.

no to rozkręcamy imprezę :)

Zaskoczyła mnie naprawdę spora frekwencja. Były zarówno młode dziewczyny, tatusiowie w średnim wieku, jak i starsze panie. Z głośników leciały przeboje biesiadno-weselne,a organizatorzy częstowali gzikiem i ogórkiem. Bezzębni i wstawieni mieszkańcy Jeżyc tańczyli bez żenady na samym środku przejścia. Ciężko też czasami było się wymienić - bo co, jeżeli oferujesz książki, a pani, od której chcesz spódnicę, zupełnie nic nie czyta? 

Mała dziewczynka wymieniła u mnie małe, różowe kolczyki na bransoletkę. Choć ich nie założę pewnie nigdy, było mi miło patrzeć, jak bardzo cieszy się z nowego gadżetu. Bo chyba miała to być zabawa. Dlatego bardzo nie podobało mi się, że niektórzy próbowali zrobić na tym interes. Dziewczyny na stoisku obok na samym początku zapowiedziały, że u nich wszystko jest za 5 złotych. Chyba nawet nie udawały, że chcą podtrzymać ideę i na coś się wymienić. Sama ostatecznie też sprzedałam jedne korale - z tego względu, że jedna babka bardzo mnie o to prosiła. Bardzo jej się spodobały, a na Targu znalazła się przypadkiem, nie miała nic na wymianę. Zaraz zresztą sama wymieniłam "zarobek" na spódnicę. Więc ostatecznie było bezgotówkowo - chociaż i przy tej okazji ujawniła się pewnego rodzaju chciwość. Babka, której zapłaciłam za spódnicę, nie chciała ode mnie żadnej rzeczy, nic nie było w jej guście. Ok, to przecież normalne, rozumiem. Gorzej, że na koniec uprosiła mnie o korale, które oddałam jej za darmo. Próbuję to jakoś pojąć :)

Z fajnymi, młodymi dziewczynami wymieniłam chustę na kolczyki, kolczyki na kolczyki oraz książkę na... dwie pary kolczyków :) I bardzo mnie cieszyło, że książka została wzięta w obroty od razu, jeszcze na Rynku. Przecież o to chodziło, żeby dać niepotrzebnym rzeczom drugie życie. Nieważne, jaką torebka czy bluzka ma nominalną wartość - dla mnie nie ma żadnej, bo jest bezużyteczna. Mogę za to zyskać coś teoretycznie tańszego, ale bardziej przydatnego. I po co od razu robić z tego wielki biznes?

wszystkie korale zyskały nowych właścicieli

sobota, 18 sierpnia 2012

samoobrona

Hmm...
Szamarzewskiego, 8.30, sobota. Z daleka słyszę wywrzaskiwane wiązanki, gdzie najłagodniejszym z epitetów jest "Ty kurwo!". No jak nic po przepitej nocy facetowi się przypomniało, że go żona zdradziła. Zwłaszcza, że echo niesie jeszcze słabe: "Sebastian! Ale... Sebaaaastian!!!". Nic bardziej mylnego.

Na środku ulicy stoi koleś. Jak rozjuszony byk. Notabene, typowy mieszkaniec Jeżyc, jeśli potraficie to sobie wyobrazić. Naprzeciwko niego... taksówka. Koleś rusza na taksówkę, zupełnie jak w tej grze w tchórza, w którą bawi się w filmach amerykańska młodzież. Drąc się bez przerwy dopada drzwi taksówki, prawie je wyrywa, chce wytargać taksówkarza na zewnątrz. Ten się broni, próbuje zamknąć drzwi i w końcu udaje mu się - odjeżdża. Wściekły Sebastian próbuje jeszcze kopnąć samochód w zderzak, ale efektem tego jest tylko widowiskowa gleba na cztery litery. Sytuacja co najmniej jak z kiepskiego filmu gangsterskiego.

Co się stało? Otóż Sebastian rzeczony, z kobietą i małym chłopcem, szli za mną całą drogę na Rynek. Kobieta przez telefon referowała sprawę jakiejś koleżance - więc, pośrednio, także mi. Okazało się, że taksiarz zapatrzył się na numery domów, w związku z czym wjechał na ścieżkę rowerową, po której szła nasza ekipa. I prawie przejechał dziecko. Komentarz Sebastiana w tej sprawie? Usłyszałam, jak sam do siebie mruczy pod nosem "No mojego małego łobuza prawie przejechał..."
Hmm...

Edit: no to jest niesamowite. Jak się okazuje, nie było to ostatnie spotkanie dzisiejszego dnia z tą barwną postacią. Na Targu Jeżyckim Sebastian zapatrzył się bardzo na czerwone korale, które wyłożyłam na swoim stoisku. Koniecznie chciał je wymienić za... znaczki :) Bardzo był natarczywy. Ale po cholerę mi znaczek z niedźwiedziem polarnym? Resztką sił powiedziałam, że dam mu korale, jak wróci z kolczykami (i tak bym mu je dała, bo determinacja była godna podziwu). W pewnym momencie wyciągnął w ogóle w moim kierunku paczkę ćmików (zwróciłam mu uwagę, że zaraz przypali mi spodnie swoim petem) i mówi:
- Masz papierosa.
Ja na to takie:
- Eeee... nie, dzięki...
A on:
- GARDZISZ?? Gardzisz moimi papierosami??
No to wzięłam dla świętego spokoju. Wszak miałam w pamięci taksówkarza z poranka. Ostatecznie ów Sebastian dostał swoje korale (a także jedne inne i kolczyki), a w zamian zostawił mi... przenośne DVD bez baterii i ładowarki. Patrzę na nie i serio - umieram ze śmiechu :)

czwartek, 16 sierpnia 2012

tak to się robi

Mieszkam na dość spokojnej ulicy. No, może poza pewnym oknem z przeciwka, gdzie średnio raz na tydzień jakiś menel wrzeszczy do swojej partnerki "Wypierdalaj mi z tego domu, suko!". Nic specjalnego.

Naprzeciwko mojego balkonu znajduje się mieszkanie, przez którego okna - przy odrobinie dobrej woli - mogłabym oglądać TV non stop. O każdej porze dnia i nocy. Wiadomości, mecze, no wszystko. Od początku mnie to okno fascynowało - kto też może oglądać telewizję bez przerwy. Od dzisiaj wiem, że jest to niejaki pan Andrzej.

Pod oknem wyżej wymienionego zatoczył się przed chwilą jakiś wstawiony starszy pan. Pieczołowicie próbował upchnąć do kieszeni butlę zacnego trunku - jak myślę, było to 0,7 wina owocowego. Kiedy czynu prawie dokonał, ustawił się na baczność pod oknem i teatralnym szeptem wyrzekł:
- Andżej...! (serio to tak brzmiało)
Odpowiedziała mu cisza (a raczej telewizor).
- Andżeeej...!

Skutku nie było. Menelik machnął ręką, obrócił się dwa razy w miejscu i odkopytkował, nie mogąc się zdecydować, którą stroną chodnika iść. Nie minęła minuta, jak z okna wychylił się koleś - mniemam, że rzeczony Andrzej. Wprawnym okiem ocenił sytuację, po czym wypadł jak rakieta z klatki w kapciach wrzeszcząc:
- Romaaaaaaan!
 I pogalopował.

A w autku pod balkonem inny dziadek, oglądając się nerwowo przez oba ramiona, pałaszował czekoladki wprost z bombonierki.

No i niech ktoś mi powie, że to normalna dzielnica...

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

niezmiennie

Powroty z daleka tez maja pewna specyfikę. Na przykład taką, że w lodówce pozostała tylko karma dla boskiej strony mojej osoby - a mianowicie: światło :) Co robimy? Idziemy na Rynek, rzecz jasna.
Tam niewiele się zmienia. Pan ze smyczami stoi, jak stał. Dziś zakupiłam, zgodnie z daną sobie obietnicą, smycz markową Wyższej Szkoły Gastronomii i Hotelarstwa w kolorze granatowym. Pan powiedział, że specjalnie wybierze dla mnie taka niezniszczoną i najładniejszą.
A na Rynku...? Feeria barw, morze zapachów. Pomidory za dwa złote, róże za złotówkę. Jabłka "słodkie i twarde, ale tak, że zęby można zostawić" (cytat dosłowny). Podczas zakupów u "mojego" Pana, przytaśtała się jakaś taka starsza babcia i zaczęła wnosić ochy i achy nad kapustą. Po czym zreflektowała się, że takie wielkiej główki, to ona nijak nie dźwignie, mając 1,50 m i chodząc o kulach. Zaproponowałam zatem, że odniosę jej tę kapustę do domu, jeśli chce. Pani się uśmiechnęła i podziękowała - powiedziałą, że kupi pół i sama doniesie. Szkoda w zasadzie, że nie chciała pomocy. Na pewno opowiedziałaby mi jakąś fajną historię, starsze babusie mają takie skłonności. Natomiast właściciel stoiska powiedział, że on owszem, chętnie pomoc przyjmie i czeka na mnie o 15.30, kiedy trzeba będzie ładować skrzynki do samochodu :)

I smaczek - kłótnia przy stoisku owocowym:
- Co się Pan tak pcha, taki gruby, tu kolejka jest, my tu stoimy, Pan się wciska z tym tłustym brzuchem...!
- No i dlaczego mnie Pani obraża, że gruby? Pani jest niekulturalna, tak się nie mówi do obcych ludzi.
- (Pani zapowietrzona) A bo to... Bo to... riposta taka była!!!

niedziela, 12 sierpnia 2012

Jeżyce w Bieszczadach

Na 10 dni opuściłam ukochane Jeżyce i wybrałam się w Bieszczady, też ukochane. Wróciłam i będę wracać jeszcze wiele razy. Zawsze bowiem pojawia się coś nowego.
Pominę tym razem same góry, szczyty i widoki, bo to wiadomo (chociaż warto wspomnieć o siedmiogodzinnej trasie Tarnica-Halicz-Rozsypaniec - wracałam już na autopilocie, chociaż nie oparłam się pokusie zboczenia na samym końcu na stary, grekokatolicki cmentarz i ruiny cerkwi w Wołosatem). Kiedy już człowiek się wdrapie pod górę, widzi wszystko po horyzont. Ponadto: połoniny pełne kwiatów, hasające zające, szumiące potoki... Tylko trzeba pamiętać o ochronie przed wiatrem, bo wieje jak... na końcu świata :)

Co było nowego tym razem?

Po pierwsze - małe cerkiewki, zamienione na katolickie kościoły w latach '50. Urocze, drewniane, przytulone do kilkudziesięcioosobowych wioseczek w górach. Zwieńczone kopułami, doskonałe przykłady kunsztu ciesielskiego.

Po drugie - Baza ludzi... z mgły. Świetny pub, fantastyczny bar, obklejony zdjeciami, legitymacjami, nieważnymi dowodami, biletami i wszystkim, co jeszcze można tylko wymyślić. Ogromny wybór piwa (choć nie miałam czasu testować) i absolutnie urocze "Baziane" - lokalne piwo w małej butelce z odpowiednią etykietą. Chociaż smak nie powalił mnie na kolana.

etykieta, pieczołowicie odklejona z Bazianego


Po trzecie - słowackie Medzilaborce, w których znajduje się Muzeum Sztuki Nowoczesnej i wystawa prac Andy'ego Warhola, który urodził się był w tamtych okolicach.

Po czwarte - jedzenie w Chacie Wędrowca. Od naleśnika bieszczadzkiego z jagodami, po smażony ser - wszystko, czego próbowałam, było doskonałe. I świetny, ciepły klimat tego miejsca... Polecam każdemu, kto kiedykolwiek wybierze się w Bieszczady.

Po piąte - przypadkowy koncert zespołu "Cisza jak ta" w typowym, bieszczadzkim klimacie - gitary, flet, charakterystyczny wokal. I to wszystko zaraz przy domku, w ośrodku PTTK.

Po szóste i ostatnie - poranna kawa na schodkach. I zbieranie sił na powrót.

sobota, 4 sierpnia 2012

wyruszam

Historia z dworca w Poznaniu.

Na ostatnią chwilkę gnałam na dworzec, bo przyszło mi opuścić Poznań na dni kilka. Stoję w monstrualnej kolejce, odliczając minuty do pociagu, kiedy za mną - dysząc mi mocno w kark - ustawia się kobitka w średnim wieku. Po chwili mlaskania ze zniecierpliwienia, pyta mnie wreszcie:
- Przepraszam, a w tej kolejce to długo się stoi?

:)