poniedziałek, 26 listopada 2012

rzecz gustu

Przez kilka ostatnich dni miałam wrażenie, że jestem na planie kiepskiego horroru. Mgła tworzyła klimat lekko niepokojący, ot - ciężka, upiorna chmura rozpełzła się leniwie po mieście, skrywając w sobie seryjnych morderców, watahy wilkołaków czy tam inne hordy zmutowanych szczurów z obowiązkowo czerwonymi ślepiami. Ale nie.
Któregoś dnia rano, jednocześnie z naprzeciwka i mgły, wyłoniła się starsza pani. Obok niej dreptał ostrożnie jakiś tam pies rasy kurdupel, chyba pekińczyk. Zniuchał mnie skubany, stanął jakby mu kto te krótkie łapki w ziemię wmurował, po czym łukiem tak szerokim, na jaki pozwalała mu smycz, zaczął obchodzić mnie z daleka. Spostrzegła to pani babcia i jęła przemawiać do niego łagodnym tonem człowieka na relanium:
- No co? No co, kochanieńki... Nie bój się. Biedaku, boisz się tej brzydkiej, złej pani...?

No dobra, wszystko rozumiem...

...ale dlaczego od razu brzydka???

poniedziałek, 19 listopada 2012

Oda do Jeżyc

Tak to już jest, że Kraków ma swojego Grzegorza Turnaua, speca od zwijania mokrych dywanów na Brackiej; Warszawa - Beatę Kozidrak - która "mówi tak, mówi mówi" i "czasem jest dziwna jak to miasto"; Kielce - Liroya, zwanego też Scyzorykiem, w tej krainie latających siekier. Ogólnie o ezoterycznym Poznaniu śpiewał Grabaż w Pidżamie. Ale Jeżyce mają wszak swojego Peję Ryszarda. Na wyłączność.

Myślę, że można go wręcz nazywać "jeżyckim bardem" i na pewno się nie obrazi, bo to swój chłop. Ba! O sobie rapuje, że jest "księciem Jeżyc". Dziś mnie natchnęło muzycznie i pogrzebałam sobie w sieci, co to też mogło o Jeżycach powstać. I się dogrzebałam. Co ciekawe - nie tylko do rysiowego gangsta rapu, ale również do dźwięków zgoła innych, aczkolwiek wciąż przedstawiających tę przeuroczą, secesyjną dzielnicę w świetle białego dresu, odbijającego blask reflektorów z beemki. Po tuningu.

To dajemy.

 
 Slums Attack - Bronx

To Bronx, to Bronx - inaczej Jeżyce - ciekawam, który z przedstawicieli szlachetnego narodu amerykańskiego byłby w stanie wymówić nazwę tej dzielnicy. Wiemy więc, że Bronxu na Jeżyce przechrzcić się nie da, odwrotnie też bym nie próbowała. Poświęciłam się i kawałek przesłuchałam cały, nawet dwa razy. Ot, wytwór Slums Attack z '94/'95 roku. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach :)
Przykład?
ta dzielnica kipi nędzą nienawiści
zapchane rynsztoki, krew płynie kanałami
wypierdalaj stąd białasie i nie przychodź tu pijany

 
Rychu Peja - Staszica Story Cztery
  
Staszica Story ma jakieś milion części, których nie jestem w stanie objąć rozumem. Pierwsza to 1996 rok, piąta - 2012. I zwie się "Witamy w syfie". Na czwóreczce znowu słychać niewątpliwe wpływy zza oceanu i inspirację zgniłym kapitalizmem:
Na Jeżycach syf, jak w Detroit 8 mila
Tu wystarczy jedna chwila, by zwycięzca był przegranym
To kalejdoskop zdarzeń często złych, niespodziewanych


Kimkolwiek jest Syku - podobno jakiś raper lokalny. 
O Jeżycach się mówi, o nich się słyszy,
że degeneracja, złodziejstwo, penerstwo osiąga szczyt

Corsini, Durski, Kuzyn - My name is Jeżyce

A to jedyne odkrycie w nieco innym klimacie. Chociaż... czy tak znowu bardzo? To, że nie ma tu DJ Decksa, który zapodaje bity, wcale nie zmienia sensu. 
Na Wildzie mieszka szatan,
każdy wie o tym na ulicy.
Ale nie wie, że go (słowo na k, którego nie umiem odcyfrować)
wyjebali z mej dzielnicy
Ech. To ja swoją piosenkę napiszę w takim razie. Skoro oni mogą, to ja chyba też.

piątek, 16 listopada 2012

Mission impossible

Mam w zwyczaju poruszać się wszędzie ze słuchawkami na uszach, odcinając się trochę od rzeczywistości. Dziwnym nie jest, dużo ludzi tak robi. Niejednokrotnie przekonałam się, że znajdując się na Jeżycach, lepiej z nich zrezygnować. Mimo wszystko.

Godziny popracowe, tramwaj skręca w Dąbrowskiego. Wsiada Pan Menel, wyjątkowo stary, wyjątkowo zapuszczony i wyjątkowo śmierdzący. W czarnej dłoni trzyma - nie mniej czarną - szklaną fifkę, na końcu której żarzy się niedopałek. Wiadomo, Panów Menelów zakaz palenia w środkach komunikacji miejskiej jakby nie dotyczy. Pan usadawia się vis-a-vis mnie i - pykając fifkę i popluwając tytoniem - obserwuje mnie spod oka... W końcu, zbierając się w sobie z wyraźnym wysiłkiem, bełkocze:
- Ech, wy, kobiety, wy diabły wcielone...! No, mała, nie bój się mnie.
Podobasz mi się,
ja się tobie oświadczę,
ja się z tobą ożenię...
Ja dla ciebie największy diament podpierdolę!

sobota, 10 listopada 2012

Śladami Borejków

Jako, że doskonale pamiętam, co Ida sprzedawała na Rynku Jeżyckim albo jak mieli na imię bracia Lelujkowie - nie mogłam tego przegapić. Zresztą, o Jeżycjadzie już tu trułam i pewnie jeszcze truć będę. Sorry.

Grupa przewodników z PoPoznaniu.pl zorganizowała zwiedzanie miasta tropem najsłynniejszej rodziny z Roosevelta 5. Wszystkie te miejsca znam i widzę je codziennie - było jednak coś magicznego w tym zestawieniu z cytatami i wspominkami sytuacji z książek Małgorzaty Musierowicz. Choć przewodniczka przemyciła też podstępem mnóstwo faktów z historii miasta :)

Zaskoczył mnie przekrój społeczny entuzjastów Jeżycjady. Teoretycznie targetem pani Musierowicz powinny być dziewczęta w wielu 13-17. Praktycznie natomiast mogłam zobaczyć siedemdziesięciolatkę obok siedemnastoletniego młodzieńca. Świetna sprawa.

Mickiewicz olał ostentacyjnie.

Start: Opera. Ciarki mnie przeszły, kiedy przewodniczka przeczytała stosowny fragment najnowszej powieści cyklu, "McDusi", który opisuje rząd platanów wokół fontanny. No - wypisz, wymaluj. Książka na żywo. Potem był Plac Mickiewicza, gdzie pod wierzbą płaczącą umawiały się książkowe zakochane pary, Zamek (nieodmiennie kojarzący się z moim powieściowym faworytem - Baltoną, który wraz z DKFem urządzał tam pokazy filmów Jarmuscha), Collegium Maius, kościół Dominikanów i Park Moniuszki. Na Teatralce wycieczka oko swe zawiesiła na willi - wielkim, szarym klocu, gdzie mieszkali Kowalikowie, Kłamczucha i - wreszcie - gdzie swą siedzibę miała osławiona kwiaciarnia Baltony.

"Dla panny młodej oraz dla denata:
Frezje i kalie z najdalszych stron świata.
Biegnijcie, chłopcy, który forsę ma,
Kwiaciarnia Florek, Noskowskiego 2!" :)

Zahaczając o szpital Raszei, proszę wycieczki, wylądowaliśmy wreszcie na tyłach Roosevelta - na uliczce Zacisze. Kamienica, w której mieszkają Borejkowie powstała w 1905 roku i utrzymana jest w stylu secesyjnym. Co dość częste na Jeżycach. Zaprojektowało ją biuro architektoniczne Bohmer i Preul, podobnie zresztą, jak cały zespół budynków. Nie byłam dotąd tak dokładnie na Zaciszu, dlatego zachwyciły mnie witraże w oknach klatek schodowych, wyrzeźbione na ścianach kwiatowe ornamenty, nieregularne balkoniki na poddaszu... Bardzo to romantycznie wygląda. Ostatnio na frontowy balkon wróciło, przepiękne odnowione, metalowe drzewo (info właśnie tutaj). Efekt psuły parkujące samochody. W 1905 nikt nie przewidział, że jakaś lacha będzie się chciała wozić czarnym Oplem Tigra :)

Potem poszło już jeżycko - Krasińskiego, gdzie mieszkało kilka powieściowych rodzin i... resztę znam tylko ze zdjęć, bo zrejterowałam. Była dawna kawiarnia "Ewa", była willa Żaków na Słowackiego...

Prawdziwa podróż sentymentalna.

To nie ostatnia taka "oprowadzka" PoPoznaniu.pl. W każdą drugą sobotę miesiąca organizowane są tego typu spędy. W październiku był Łazarz, jeszcze nie wiem, co będzie dalej. Inicjatywa jest rewelacyjna, oby więcej. Ktoś ma ochotę? :)

Roosevelta 5. ale to każdy wie.

wtorek, 6 listopada 2012

Oliwa do ognia: Dynia z Jeżyckiego

Listopad. Kolorów już nie ma, śnieżnej bieli nie ma jeszcze. Taki tam, miesiąc nijaki, kiedy człowiek się nie zdążył do zimna na dobre przyzwyczaić.
Początek listopada wygnał mnie na Rynek celem zdobycia pożywienia. Bo jednak jest to miejsce idealne. I co? Upolowałam dynię! Być może jest to jakiś fatalny spadek po Halloween, ale wolę o tym nie myśleć... :) Świeczką nie pachniała.

Jak ten dziki człowiek, żeby się ogrzać, zainwestowałam też w inne dobra spożywcze i zrobiłam zupę. Krem. Z dyni. Idealna na chłody, choroby i spadek energii.

Czego potrzebujemy?
Na takie dwie porządne porcje z małą dokładką wyszło mi:
ok. 1,5 kg dyni
2 marchewki
ząbek czosnku (w miarę możliwości rodzimy, nie rodem z Chin)
mała cebula
szczypta curry
odrobina szczypiorku
jogurt naturalny

gar.
Generalnie, jeśli ma się blender, to zupy-kremy są najbanalniejszą z banalnych potrawą, idealną na wszechogarniający marazm i chorobę. Bazą może być tradycyjny bulion (na jakimś zwierzęciu, warzywach, dla leniwych na kostce). Do bulionu (ilość fachowa tzw. "na oko", żeby nam warzywa wystawały znad powierzchni) wrzucamy dynie (uciętą w kostkę) oraz marchew (grube talarki) i gotujemy, aż zmiękną. Na patelnie z kolei wrzucamy cebulę, pokrojoną w większe kawałki, a także wyciśnięty czosnek. Czekamy, aż się zeszkli i do gara. Jak nam wywar trochę odparuje, dodajemy szczyptę curry (można więcej, to już zależy od snobizmu kubków smakowych), miksujemy i doprawiamy do smaku. Podajemy z kleksem jogurtu i posypane szczyptą szczypiorku.
I zdrowiejemy :)

i na koniec wychodzi takie ładne :)