wtorek, 6 listopada 2012

Oliwa do ognia: Dynia z Jeżyckiego

Listopad. Kolorów już nie ma, śnieżnej bieli nie ma jeszcze. Taki tam, miesiąc nijaki, kiedy człowiek się nie zdążył do zimna na dobre przyzwyczaić.
Początek listopada wygnał mnie na Rynek celem zdobycia pożywienia. Bo jednak jest to miejsce idealne. I co? Upolowałam dynię! Być może jest to jakiś fatalny spadek po Halloween, ale wolę o tym nie myśleć... :) Świeczką nie pachniała.

Jak ten dziki człowiek, żeby się ogrzać, zainwestowałam też w inne dobra spożywcze i zrobiłam zupę. Krem. Z dyni. Idealna na chłody, choroby i spadek energii.

Czego potrzebujemy?
Na takie dwie porządne porcje z małą dokładką wyszło mi:
ok. 1,5 kg dyni
2 marchewki
ząbek czosnku (w miarę możliwości rodzimy, nie rodem z Chin)
mała cebula
szczypta curry
odrobina szczypiorku
jogurt naturalny

gar.
Generalnie, jeśli ma się blender, to zupy-kremy są najbanalniejszą z banalnych potrawą, idealną na wszechogarniający marazm i chorobę. Bazą może być tradycyjny bulion (na jakimś zwierzęciu, warzywach, dla leniwych na kostce). Do bulionu (ilość fachowa tzw. "na oko", żeby nam warzywa wystawały znad powierzchni) wrzucamy dynie (uciętą w kostkę) oraz marchew (grube talarki) i gotujemy, aż zmiękną. Na patelnie z kolei wrzucamy cebulę, pokrojoną w większe kawałki, a także wyciśnięty czosnek. Czekamy, aż się zeszkli i do gara. Jak nam wywar trochę odparuje, dodajemy szczyptę curry (można więcej, to już zależy od snobizmu kubków smakowych), miksujemy i doprawiamy do smaku. Podajemy z kleksem jogurtu i posypane szczyptą szczypiorku.
I zdrowiejemy :)

i na koniec wychodzi takie ładne :)

3 komentarze:

  1. Mmm, mniam! Tzn. - tak myślę, że mniam, bo nigdy dyni nie próbowałam, ale wygląda zacnie :) Narobiłaś mi smaka!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, robię podobną, zapraszam na smakove.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń