Atmosfera na Rynku jest naprawdę ciepła i rodzinna. Mimo aury.
W kolejce po kwiaty stało sobie przede mną z pięć kumoszek, rechocząc w najlepsze. Prym wiodła zwłaszcza jedna, witając i pozdrawiając każdego i głośno żartując ze wszystkimi naokoło. Od stoiska tymczasem odeszła stara babuleńka, dzierżąc w drżącej dłoni bukiet żółtych dalii i powtarzając pod nosem:
- Dalie... Musze zapamiętać nazwę: dalie.
Wraca po chwili z pytaniem, jak nazywają się te kwiaty, bo jednak zapomniała :)
A co na to nasza Naczelna Kumoszka? Z błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem powiada:
- Pani, kozy! To są kozy! KO-ZY. Tak się te kwiaty nazywają.
Po czym zapanowała powszechna wesołość, rozlewająca się na okoliczne stragany. (Pisząca te słowa również zaśmiewała się, chrząkając z uciechy niczym radosny prosiak i wcale się tego nie wstydzi)
Babuleńka odchodzi więc od stoiska, mamrocząc pod nosem:
- Kozy... Muszę zapamiętać nazwę: kozy.
Kwiaciarka tylko pokręciła głową z politowaniem, spojrzała na Naczelną Kumoszkę i westchnęła:
- Ech. Ty to w tygodniu jesteś jednak bardziej normalna.
Normalna, czy nie - zazdroszczę pogody ducha :)
"dzierżąc w drżącej dłoni"? :D
OdpowiedzUsuńmój Boże, skąd ja to biorę? :)
Jak "żółta żaba żarła żur" :))))
OdpowiedzUsuńżaba...? :) żaby nie są zółte i lubią ogórkową. albo nie lubią, już nie pamiętam.
Usuń