W moim rodzinnym domu, na półce z książkami do dziś stoją Klechdy domowe w przedpotopowym wydaniu, wypełniające wygniecione okładki fantastycznymi, polskimi legendami. Historiami o Wandzie, córce Piasta, którego myszy zjadły na Łysej Górze, gdzie Rokita i Boruta wraz z Bazyliszkiem, Smokiem Wawelskim i Złotą Kaczką szukali o północy kwiatu paproci. Czy tam jak to dokładnie idzie. Bardzo lubiłam te opowieści, dziejące się w dobrze znanych miejscach, a posiadające jednak pierwiastek magiczny, tajemniczy, (zniżamy głoś do szeptu) niewytłumaczalny. Dlaczego nagle zebrało mi się na wspomnienia?
Wszystko to za sprawą zbioru Legendy poznańskie pod redakcją Krzysztofa Kwaśniewskiego, który wpadł w moje chciwe, niecne łapska. To naprawdę szeroki wachlarz opowieści o dawnym Poznaniu. Opowieści niekiedy mrożących krew w żyłach, pełnych żółci, jadu i klątwy. Można tam znaleźć nie tylko podania i anegdoty, ale też kilka słów wyjaśnienia i historyczne pewniki. Dobra. Książka, jaka jest, każdy widzi. Do sedna.
Aha, będą spojlery!
Poznań ma kilka legend na poziomie, powiedzmy, ogólnopolskim. Z takich, co to nie zdziwi nas, że losowy mieszkaniec Wałbrzycha je kojarzy. Wiem stąd, że przeprowadziłam badania fokusowe na jednoosobowej grupie badawczej (tj. sobie), żeby stwierdzić, co się ludziom spoza Poznania obija się o uszy. Sam autor wspomnianego zbioru mówi, że obiegowa (choć krzywdząca) jest opinia o tym, że stolica Wielkopolski bynajmniej legendami nie słynie. A znane są co najwyżej poniższe opowieści...
Historia koziołków na ratuszowej wieży. Koziołki to ten drugi element, kojarzący się przeciętnemu Kowalskiemu z Poznaniem. Drugi po pyrach, rzecz jasna. Leci to mniej więcej tak: swego czasu wojewoda wydawał wystawną kolację dla zaproszonych gości. Był ordnung, wszystko szło sprawnie - jak się okazuje - do czasu. Młody kuchcik bowiem miał pstro w głowie i przypalił sarnę, która miała robić za danie główne. Kombinował nieźle: postanowił porwać dwa koziołki, które pasły się nieopodal i przefarbować je na dziczyznę. Byłoby się mu nawet udało, gdyby nie był ofermą i nie wywalił się po drodze jak długi. Rogate bestie zwiały na ratusz i zaczęły wesoło trykać się porożem. Na szczęście wojewoda miał poczucie humoru, darował kucharzom i postanowił przejść na weganizm :) A koziołki zostały do dziś.
Legenda o założeniu i nazwie miasta. Zaczyna się jak naprawdę, naprawdę kiepski żart... Byli sobie Lech, Czech i Rus. Bracia. W dodatku nie byle jacy bracia, bo wędrujący po Słowiańszczyźnie i nadający losowo napotykanym ludom nazwy od własnych imion. Każdy podróżował sam, ale nie trzeba było długo czekać na to, żeby cała trójka napatoczyła się na siebie gdzieś na prowincji. Nie wiedzieli wówczas jeszcze, że to pole, na którym stoją to Poznań. Postanowili je tak nazwać na pamiątkę tego, że ich drogi się zbiegły i się rozPoznali.
Tych trzech delikwentów spotykało się ogólnie dość często, co dowodzi tego, że świat jest mały. Ponoć natknęli się na siebie też w Cieszynie (geneza nazwy oczywista). Szczególnie kreatywni to oni nie byli :)
O trębaczu ratuszowym i Królu Kruków. Syn trębacza ratuszowego uratował kruka ze złamanym skrzydłem. Kruk okazał się być - tu robimy zaskoczoną minę - nie jakimś tam byle zjadaczem ziarna, ale samym królem. Odwdzięczając się za pomoc, przybył ze swym stadem na wezwanie chłopca, kiedy miastu zagrażały wrogie wojska. Miasto uratowane, chociaż trębacz-sierota z wrażenia upuścił Magiczną Trąbkę do Wzywania Króla Kruków. Mimo to robimy meksykańską falę, bo hejnał trąbi z ratuszowej wieży do dziś.
I... tyle. W początkowej bowiem wersji ten post rozrósł się tak, że zaczął przypominać minipowieść, długą i rosochatą jak Amazonka. Żeby więc oszczędzić strudzonemu czytelnikowi mozołu zapamiętywania wielowątkowych historii, pozwoliłam sobie na dawkowanie przyjemności.
Mam nadzieję, że czujecie się ukulturalnieni już po pierwszej części ;)
Czekam na części następne. Tym bardziej, że o Królu Kruków nie słyszałam. Jak mi teraz wstyd..
OdpowiedzUsuńBędzie, będzie, część druga już dojrzewa :)
UsuńKróla Kruków poznałam jako pierwszego, nawet przed koziołkami :) pamiętam nawet dokładnie obrazek, jaki towarzyszył tej opowieści.
mail do Ciebie też dojrzewa, ale znowu latam jak kot z pęcherzem :)
Magness, czy ja przeoczyłam drugą część?
OdpowiedzUsuńoj się czepiacie tej ;)
Usuńbędzie. kiedyś wreszcie.