Ale to tylko takie luźne, niezwiązane preludium było. Wtarabaniłam się ostatnio z zakupami do piekarni (słowo daję, nadejdzie taki moment, że ukradnę wózek spod Tesco!). Za mną wszedł Pan Tata z na-oko-dwuletnim berbeciem, takim z gatunku tych, co to jeszcze niekoniecznie kojarzą, ile właściwie mają nóg. Tacie nieścisłości arytmetyczne kończyn nie przeszkadzały ani trochę, bo w bobasa zapatrzony jak w obrazek. Miedzy tą uroczą parą wywiązała się wreszcie - nazwijmy to - konwersacja.
- Co byś sobie zjadł?
- Nia nia nia pffff (plucie) uglkugl (wsadzanie palców do buzi).
(tu następuje nieoczekiwany zwrot Taty do ekspedientki)
- Dla synka ciasto francuskie poproszę.
- Dla synka ciasto francuskie poproszę.
Hmm... jak to było dalej? Miłość cierpliwa jest. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz