środa, 27 lutego 2013

Konsekwencja. Upór. Siła. Jeżyce Story.

Choć może się wydawać, że to mantra jakiegoś koksa, pakującego na siłce (powinnam wówczas dodać jeszcze: bicek i białko), to jednak słowa te wypowiedział zupelnie ktoś inny. Wypowiedział je pewien gołąb. Bo gołębie na Jeżycach mają głos.

odrobina papierologii.
 O Jeżyce Story dowiedziałam się przypadkiem (dzięki, Gosia, że czuwasz nawet z Piernikowa), prawie mi umknęło w codziennym wirze wydarzeń. Ale jak już się dowiedziałam, to co sił w łączach zamówiłam bilety, żeby mnie kto przypadkiem, tfu tfu, nie podsiadł. I to na miesiąc przed. Czas się dłużył niemiłosiernie, w międzyczasie ominęło mnie "Making of...", które twórcy zorganizowali w teatrze przed premierą. Chora byłam. No, wyglądałam z niecierpliwością - i nie zawiodłam się.

Lokatorzy to drugi odcinek czteroczęściowego, dokumentalnego serialu teatralnego. Ot, reżyser podpuścił aktorów, którzy wyszli w miasto i przynieśli rozmaite historie. Dramaturg skleił i powstała sztuka. Na Buntowników, niestety, się nie wybrałam, ale już teraz wiem, że nadrobię, kiedy tylko będzie ku temu okazja. O ile będzie.

Spektakl pokazał Jeżyce bardzo specyficznie i uniwersalnie jednocześnie. W historiach lokatorów można było dostrzec typową jeżyckość, którą chłonę na co dzień - ale i elementy, które mogą zdarzyć się wszędzie.
Na wstępie zastrzeliła mnie historia Profesora Juliana i jego szanownej małżonki Heleny - cudownego, ciepłego, kochającego się małżeństwa z ulicy Krasińskiego - a to z tego powodu, że to najprawdziwsi w świecie dziadkowie mojego absolutnie autentycznego kolegi z pracy! Wymienieni w sztuce z nazwiska! Bo tak właśnie podeszli do sprawy twórcy: historie były realne do stopnia podania prawdziwych danych osobowych, adresów, słów, gestów - wszystkiego.

Fantastyczny był Janusz Andrzejewski, grający panią Ewę - nadpobudliwą i trochę neurotyczną, filigranową rusycystkę, która teraz nielegalnie pomieszkuje w lokum bez łazienki w kamienicy, której kiedyś była właścicielką. Rozwiewam wątpliwości: facet zagrał kobietę i zrobił to wyśmienicie. Była tam też historia studentów, którzy dzielą mieszkanie i robią casting na współlokatora (musi lubić zieloną herbatę i koty), była Kaśka, anarchistka, która zajmuje się problemem mieszkań socjalnych. Pojawiło się pytanie: czy pokazanie problemów ludzi w ten sposób, w sposób teatralny, może coś realnie zmienić?

Na scenę weszła w pewnym momencie Agnieszka Różańska, wykrzykując słowa niczym z żołnierskiej musztry. Trzy słowa: konsekwencja, upór, siła. Jak nas wywalą drzwiami, wracamy oknem. Jak nie damy rady, wracamy z kolegą. Jednym z przyczółków jest Rynek Jeżycki. Trzeba jeść, jeść, jeść, przejść na nową dietę. Jeść wszystko, żeby mieć siły. Przez pięć minut zastanawiałam się, o co, do cholery, chodzi? Kogo ona, u diabła, gra? Kiedy uświadomiłam sobie, że tajemniczą postacią jest gołąb, autentycznie oniemiałam. Wyborne!

I te jerzyki na koniec... Też możecie posłuchać głosu ostatnich ptaków, zamieszkujących jeżyckie poddasza, które tracą warunki do życia, tonąc w mineralnej wełnie ociepleń: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=68qv2jfZrNI.

A po wszystkim odbyły się przeintelektualizowane i snobistyczne dyskusje o wrażeniach w Dylemacie na Mickiewicza. Co sprowadza się do tego, że zyskałam swoją ulubioną, jeżycką knajpkę :)

niedziela, 24 lutego 2013

Patriotyzm lokalny

Dobry wyjazd weekendowy nie jest zły. Zwłaszcza do Trójmiasta, którego nie widziałam ładnych parę lat.

Poza całą oczywistą resztą zastanych na miejscu przyjemności, zachwycił mnie fakt, że na sopockie molo mam jakieś 10 minut piechotą przez Monciak! W niedzielę rano więc normalni ludzie spali, a ja ćpałam jod prosto z morza :)

było dokładnie tak zimno, na ile wygląda...
...ale mewy mają w kuprze takie szczegóły.
Jako, że Sopot częścią Jeżyc cokolwiek nie jest, koniecznym było przetransportowanie się pociągiem z powrotem na miejsce. Tradycyjnie - normalnie być nie mogło. 

Najpierw dosiadło się do mnie czterech żołnierzy. Dowiedziałam się trzech prawd życiowych: 
a) Papież był zajebistym gościem. 
b) Kod Leonadra da Vinci jest zajebistą książką. 
c) Na Westerplatte zajebiście wieje.
Zajebiście, w istocie.

Kiedy panowie ulotnili się wraz z leciutkimi oparami pitego piwa, do przedziału zawitał inny koleś. Nie wiem, nie znam. Podobno jakiś Kuba. Myślałam, że mój weekendowy brak energii jest wyraźnie widoczny na twarzy, ale musi było inaczej, bo ów Kuba przyjął sobie chyba za punkt honoru bawić mnie rozmową. 

No dobrze więc. Bawi, bawi, w pewnym momencie zaczyna opowiadać: 
- Teraz płacę w Poznaniu 6 stów za pokój, trochę dużo. Chciałbym się przeprowadzić gdzieś, najlepiej blisko Małych Garbar, ale tam to ceny są zabójcze. Ale wiesz (konfidencjonalny chichot) WSZĘDZIE, byle nie na Jeżyce...! Jak tam w ogóle można mieszkać, w tym syfie. Samo menelestwo, brzydko i beznadziejnie. A Ty gdzie mieszkasz? 
- Na Jeżycach. 

I nie wiem czemu się tak bardzo zdziwił, że jednak nie dałam się zaprosić na kawę :)

wtorek, 19 lutego 2013

Potęgi klucz

Wieczornopiątkowy, przystankowy i jeżycki dialog dwóch starych Panów Menelów, z towarzyszeniem otwartych butelek.

- Tej, idziemy stąd. Idziesz z nami czy przyjdziesz potem?
- Wait a second. I'll be back.

...
W naładowanej stereotypami przestrzeni rozległ się tylko suchy trzask, kiedy moja opadająca szczęka uderzyła zszokowana o bruk.

sobota, 16 lutego 2013

Z serii sławni mieszkańcy Jeżyc: Kazimiera Iłłakowiczówna

Na oko szacując, to tak ze sto milionów postów czeka na swoją kolejkę, żeby je wreszcie opublikować. Ale dzisiaj rocznica śmierci Kazimiery Iłłakowiczówny, w dodatku trzydziesta. Więc będzie o niej. Kropka.

Tablica na budynku, gdzie mieszkała poetka.
Miało byc moje własne, ale gdzieś je zgubiłam.




Kazimiera Iłłakowiczówna urodziła się w Wilnie w 1892 roku, jako dziecko z nieprawego łoża. Jak się okazuje nieprawe łoże takie złe być nie może, bo wyrosła z niej cokolwiek fantastyczna autorka. A w dodatku dożyła sędziwego wieku.

Iłła studiowała w Oksfordzie oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim. Za jej debiut uważa się, wydany w 1911 roku tomik Ikarowe loty. Autorka przyjaźniła się z osobistościami literackiego światka: Dąbrowską, Witkacym i Tuwimem, była związana ze skamandrytami. Po pierwszej wojnie światowej pracowała jako sekretarka Marszałka Piłsudskiego. Drugą wojnę spędziła z kolei w Rumunii. Po powrocie do Polski osiedliła się w Poznaniu, w willi przy ulicy Gajowej 4 (m. 8), niedaleko zajezdni tramwajowej. Uczyła języka angielskiego oraz tłumaczyła na polski arcydzieła litereatury światowej. Chorowała na jaskrę, w końcowych latach życia była niewidoma. Zmarła w Poznaniu, ale pochowano ją na warszawskich Powązkach. Mieszkanie na Gajowej znajduje się obecnie pod opieką Biblioteki Raczyńskich, przekształcono je w muzeum. Właśnie tam, od 1983 roku, wręczana jest też Nagroda im. K. Iłłakowiczówny, za najlepszy debiutancki tomik poezji.

Jest wszystko na Jeżycach:
Fabryki, drukarnia, rzeźnia,
Lecz najbardziej zachwyca
Tramwajowa zajezdnia.

Nie ma dla niej spoczynku,
Bo we dnie i w nocy
Jak niestrudzone serce
Ta zajezdnia łomoce.

Poezja Kazimiery Iłłakowiczówny nacechowana jest metafizyką. Opisy są niezwykle plastyczne i dynamiczne. Iłła była wręcz mistrzynią tonizmu w wierszach, dlatego wydaje się, że często wyziera z nich też pewna muzyczność. Magia, magia...

O źdźbło opartą pewność
mieć, wzór zapisany na wodzie...
"Ufasz?" - "Nie!" - "Widzisz co?" - "Ciemno"...
Ano... To też jakiejś pewności rodzaj.

O tym, że mieszkała na Jeżycach, dowiedziałam się niedawno i przypadkiem. Wszystkiego bym się chyba spodziewała, ale nie tego, że jedna z moich ulubionych poetek, autorka Portretów imion, z których czerpię wiedzę teoretyczno-praktyczną na temat ludzkich osobowości (ten z moim imieniem jest całkiem prawdziwy), też oddychała jeżyckim powietrzem.
Na pewno jej się podobało :)

niedziela, 10 lutego 2013

Truizm

Nad szkolnictwem polskim rapsod żałobny. 
Osoby dramatu: dwie gimnazjalistki, całkiem jeszcze niezdegenerowane.
Rzecz dzieje się gdzieś na Jeżycach.

- Jeszcze na jutro muszę rozprawkę napisać.
- Weeeź... Nie mogę wymyślić argumentów do tego gówna.
- Ja zawsze piszę zupełnie inne zdanie, niż mam naprawdę. Piszę to, gdzie łatwiej można znaleźć argumenty, po co się będę jeszcze męczyć wymyślaniem. Im więcej argumentów, tym lepiej. Bo wtedy można więcej napisac i robi się dłuższe.
- Ja zawsze jak pisze rozprawkę, to robię większe litery, żeby więcej wyszło.
- Dlatego własnie mam zeszyt w linie, a nie w kratkę. W liniach wygląda na więcej tekstu.

Oto smutny dowód na to, że wielkość ma znaczenie.

wtorek, 5 lutego 2013

Spotted: Facebook

Tak się złożyło, że w moim życiu to piekielne narzędzie zła, zwane w niektorych kręgach Facebookiem, pełni dość dużą rolę. Na pytania: "skąd wiesz?" często odpowiadam: "z Facebooka". Ale nie nad tym zamierzam teraz dumać. Zamierzam dumać nad innym zjawiskiem, niedawno przeze mnie na Fb odkrytym. A że po części dzieje się na Jeżycach, to nadaje się jak najbardziej.

Poszukuje najpiękniejszej istoty jaką widziałem. Rudowłosa, wysoka (coś około 180cm wzrostu) i szczupła. Nosi niebiesko białą kurtkę narciarską (przynajmniej na narciarską wygląda) i dużą czarną torbę. Widziałem ją 3 razy, jak wsiadała na Rynku Jeżyckim do tramwaju nr 2 (ja akurat jechałem innym), za każdym razem jest uśmiechnięta. Jeśli to czytasz, dziewczyno błagam odezwij się, skradłaś mi serce!!

Takiego rodzaju wyznania mozna przeczytać na Spotted: Bimba Poznań. Moda u nas pojawiła się chyba stosunkowo niedawno. Omawiany profil jest największy w Poznaniu, a powstał na początku roku. Pewnie spiknęliście się już z ideą (media o tym trąbią). Jeśli nie, to pokrótce wyjaśnię. Do adminów profilu można wysłać wiadomość, która będzie potem anonimowo opublikowana. Czego taka wiadomość ma dotyczyć? Zdarzają się rzeczy zgubione/znalezione, ale głównie ludzie szukają siebie nawzajem. Jeżeli dziewczynie spodobał się w tramwaju jakiś koleś, a nie miała odwagi zagaić rozmowy, może uczynić to przez profil na Facebooku. Nie ujawniając swoich danych, teoretycznie. Dlatego właśnie bimba - czyli po poznańsku tramwaj. Jak grzyby po deszczu powstają fanpage Spotted wielu miejsc: centrów handlowych, klubów etc. Nawet jest już Spotted: Jeżyce, chociaż to miał być mój chytry i tajny plan :)

W zeszłą środę (tj 23.01) między godziną 12:20 a 12:30 stałem na przystanku Polna przy Dąbrowskiego w stronę Mostu Teatralnego, ubrany w czarny płaszcz i jeansy. Po przeciwnej stronie, na przystanku o tej samej nazwie (w kierunku Ogrodów/Ronda J.Nowaka-Jeziorańskiego) stała bardzo ładna i zgrabna dziewczyna. Miała na sobie granatową kurtkę/płaszcz, ciemno granatowe spodnie i kaptur na głowie. Staliśmy przez około 5 minut, spoglądając co jakiś czas na siebie. Spieszyłem się i z tego powodu nie podszedłem. Miałem nadzieję, że dziś znów się tam na siebie natkniemy... ale niestety. Odezwij się Nie mogę sobie darować, że wybrałem punktualność zamiast próby nawiązania kontaktu...

Na pierwszy rzut oka można bić w dzwon na alarm. No bo jak to tak? Duch w narodzie ginie, kiedy chłopak nie ma odwagi zaprosić dziewczyny na kawę i robi to anonimowo, przez Internet. Cholerne społeczeństwo smartfonowe, gdzie ludzie nie potrafią wyjść z sieci. Z drugiej strony - pamiętam, jak kiedyś na Rynku Jeżyckim (zrządzeniem losu było to akurat na Jeżycach, mimo, że mieszkałam zupełnie gdzie indziej), zostałam zaproszona na kawę. I miałam ochotę uciekać. Obcy chłopak zaprasza mnie na ulicy na kawę. Trąci kryminałem na odległość :) Przecież zupełnie go nie znam!
Chociaż, jak teraz myślę, to to nie jest "z drugiej strony". To jest wciąz ta pierwsza strona. Łatwiej przed taką kawą byłoby wymienić kilka maili.


Pozdrawiam kolegę, który dzisiaj (01.02) koło godziny 15:00 jechał ze mną tramwajem nr 2 na Ogrody, w pierwszym wagonie. Ubrany był w niebieską kurtkę i niebieskie? air maxy. Na Ogrodach nasze drogi się rozeszły... Poprawił mi dzisiaj humor, chociaż pewnie nie zdaję sobie z tego sprawy ;p
No więc jeśli to czytasz to dziękuję i pozdrawiam! Następnym razem nie uciekaj ślicznymi oczkami przed moimi Lady in red.


Straszna infantylność. Nie wiem, czy na miejscu tego chłopaka chciałabym się spotkać z Lady in red, która uważa, że uciekam "ślicznymi oczkami". Anonimowość ogłupia. Robi się rzeczy, których nigdy nie zrobiłoby się pod własnym imieniem. Patrząc na poznański profil nie sposób nie odnieść wrażenia, że niektórzy z piszacych są ciut niedojrzali i odbierają świat bardzo powierzchownie. Cześci garderoby opisane są często tak detalicznie, że można z tego tworzyć portret pamięciowy :) Dowiedziałam się też, że istnieją kurtki narciarskie i kurtki snowboardowe, spodnie typu baggy i jak wygląda fullcap.

Przeglądając fanpage Spotted można dojść do kilku wniosków statystycznych. Po pierwsze: szukają najczęściej dziewczyny. Po drugie: przystanek na Matejki jest chyba jakimś magicznym punktem, peronem 9 i 3/4, bramą Morii i Osią Świata Dysku w jednym, bo przewija się z częstotliwością, o jaką bym go nie podejrzewała. Po trzecie: jeśli wierzyć osobistym sympatiom spotterów, to ideałem kobiecego piękna są blondynki i rude, a chłopak powinien być przystojnym, wysokim brunetem o rzeczonych ślicznych oczkach.

To pewnie chwilowa moda, która szybko się znudzi. Póki co bimbowy profil zebrał 11k fanów w miesiąc. Takie czasy. Można na to spojrzeć bardziej optymistycznie: jeżeli chłopak napisze do Spotted, że zauważył w tramwaju ładną dziewczynę, to znak, że wreszcie jednak oderwał wzrok od swojego smartfona :)

* wszystkie cytaty jeżyckich spotterów pochodzą z fanpage'a Spotted: Bimba Poznań.