Tak sobie myślę, że Rynek Jeżycki w sobotę to chyba taki rytuał. Jedna z niewielu rzeczy, od których mogę się uzależnić. Nawet jak lodówkę mam wypchaną jadłem wszelakim, to i tak w sobotę rano idę na spacer na Rynek. Panuje tam świetny klimat i - doprawdy - nie wiem, co zrobię zimą.
Kilka już razy widziałam charakterystycznego, starszego faceta - brudny, ze skołtuniona brodą. Wygląda na bezdomnego. Tym razem jednak facecik nawiązał kontakt.
Stałam w kolejce do jednego ze straganów z owocami, kiedy podszedł i do mnie i cichym, żałosnym, przepraszającym tonem zapytał, czy nie kupiłabym mu czegoś do jedzenia. Dość odruchowo powiedziałam, że nie ma sprawy, po czym po namyśle zapytałam - czy może coś konkretnego. I tu zaczęła się litania. Bo on lubi banany, ale bananów nie może, bo jest bezglutenowcem. Więc może arbuza? On bardzo lubi arbuzy. Tylko, żebym wybrała takiego czerwonego w środku. To znaczy, jakiegokolwiek kupię, taki będzie dobry, ale żeby może tego czerwonego, bo one takie słodkie o tej porze roku. Przyznam szczerze, że nie wiedziałam, czy śmiać się czy co zrobić. Człowiek głodny raczej nie wybrzydza prawda? Ale co tam. Ja od 5 złotych nie zbiednieję, a jak tu odmówić człowiekowi jedzenia (a raczej picia, bo arbuzem to się na długo nie posili). W momencie, kiedy kupowałam facecikowi arbuza, on już miał ugadaną następną osobę w kolejce i obwąchiwał czereśnie :) No, niezły biznes. Może sama się tak ustawię następnym razem.
Zresztą. Niech mu będzie na zdrowie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz