Dawno, dawno temu... No, może nie za górami i lasami, tylko na tym oto fragmencie Internetu, obiecałam Wam, że kiedyś nastąpi druga część cyklu o poznańskich legendach. Najstarsi górale już pewnie zapomnieli, że tak miało być. Okazuje się jednak, że nie znacie dnia ani godziny, kiedy zbierze mi się na wynurzenia :) A ja, celem dalszej edukacji, zakupiłam jakiś czas temu nawet odpowiednie oprzyrządowanie książkowe. Ha! Taka jestem! Poprzednio mówiłam o legendach, które są swoistą popkulturą opowieści o dawnym Poznaniu. Tym razem trochę więcej na tematy pełne koszmarów, majaków i straszydeł. Tak przy okazji listopada.
Uwaga, niniejszym kontynuuję.
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że w mieście występują duchy różnej maści i istnieje prawdopodobieństwo, że na jakimś właśnie siedzicie. Toteż umośćcie się wygodnie i powstrzymajcie może od oglądania za siebie. Na wszelki wypadek :)
Otóż w razie, gdyby ktoś miał w planach być zjawą poznańskiej Katedry, to muszę rozczarować - miejscówka jest już zaklepana. Straszył tam po śmierci imć pan Wawrzyniec Powodowski, kawaler maltański, żyjący w XVI wieku. Ogólnie rzecz biorąc był całkiem niezłym człowiekiem, zdarzyło mu się jednak popełnić morderstwo w afekcie, do którego nigdy się nie przyznał. Wyrzuty sumienia zjadły go na amen, a i po śmierci jeszcze dręczyły duszę, każąc przez rok błąkać się po Katedrze podczas nabożeństw. Żeby było bardziej dramatycznie, po raz pierwszy pan Wawrzyniec ukazał się w czasie własnego pogrzebu, po tym, jak z ambony padły słowa: Wiemy, że już nie wstaniesz, Panie Wawrzyńcu...
No to się musieli zdziwić ;)
Nie mniej dramatyczną historię ma za sobą Ludgarda, której widma wypatrywać możecie w okolicach Wzgórza Przemysła. Może jej towarzyszyć milczący rycerz na czarnym koniu, w zależności od tego, w którą wersję legendy wierzymy. Ludgarda była żoną Przemysła II, podobno nawet wpadli sobie w oko i całkiem się lubili, co na XIII wiek wcale nie było oczywistością. Niestety, niestety - potomstwa jak nie było, tak nie było i Przemysł, za namową swojej matki (teściowa...) najpierw kochaną żonę zamknął w komnacie, za jakiś czas dźgnął sztyletem i dla pewności kazał jeszcze udusić. Na tyle skutecznie, że jak następnym razem ktokolwiek miał okazję się na nią gdzieś natknąć, była już perłowobiała i całkiem przezroczysta. Za to potem zamordowali jego. Karma powraca.
Inna legenda głosi, że Ludgarda była niewierna żoną i zdradzała męża z owym rycerzem na czarnym koniu. Akurat.
Z pomniejszych straszydeł mamy duchy, zamieszkujące piwnicę kamienicy przy ul. Żydowskiej. Nabyły ją całkowicie legalnie, prawem dziedziczenia, jako dzieci mieszkającego tam złotnika, a to, że ich matką była upiorzyca, nie powinno absolutnie mieć żadnego znaczenia. W pewnym domu na Chwaliszewie można było z kolei napatoczyć się na cały oddział zjaw z widmową główką dziecka na czele. W obecnym Muzeum Archeologicznym, a dawnym klasztorze benedyktynek, ukazywała się cała plejada rozmaitych strzyg pod postaciami psa, kota, grzesznych, zmarłych zakonnic czy nawet księdza, którego czaszkę ktoś wyniósł z krypty. I, co ciekawe, zawsze straszyły nowicjuszy. Czyżby miał to być sprawdzian?
Do tych oto widm udało mi się dotrzeć drogą śledztwa - a to pewnie i tak jakaś kropla w morzu, bo tajemniczych i niebezpiecznych miejsc na pewno jest w Poznaniu więcej. I nie mówię tu bynajmniej o jeżyckich bramach :)
To co?
Następnym razem, dla odmiany, o diabłach? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz