Oj, bo miotało mną w tę i nazad ostatnio, no...
Sierpień upłynął mi na słuchaniu Manu Chao na Woodstocku, walca we Wiedniu, Tańców Węgierskich Brahmsa w Budapeszcie i eee... jakiejś tam muzyki w Chorwacji. Bite dwa tygodnie poza Jeżycami. Marnotrawstwo czasu, nie ma co.
Ożywczym odświeżeniem po tych męczących wojażach była więc dziś przymusowa wycieczka z Teatralki do domu na własnych nóżkach. Po 10 minutach, spędzonych na przystanku, stan osobowy tramwaju wynosił wciąż zero, uznałam więc, że los tak chciał i że najwidoczniej ma wobec mnie ukryte plany. Owszem, nie powiem, ciekawym było spotkanie na Rynku pana, który nadpijał napój owocowy z buteleczki i dolewał do niego wódki. Jednakże strudzony wędrowiec ma szansę na swej drodze spotkać jeszcze bardziej mrożące krew w żyłach przygody.
Z początku nic nie zapowiadało tego, co miałam ostatecznie usłyszeć. Wiatr cicho szumiał w koronach drzew, grupki młodzieży paliły papierosy w bramach, a psie kupy tradycyjnie spoczywały na kwadratach ziemi pod drzewami. Ot, niedziela. Na ławce, skądinąd jedynej na Szamarzewskiego, rozsiadła się grupka osobników i osobniczek. W wieku... hmm. Właśnie.
Przedstawicielka grupy z zapałem opowiadała reszcie następującą historię:
- Wczoraj szłam z mamą na zakupy i wiecie co? Widziałam Marcina z tą Alicją. Za rękę! Nawet cześć mi nie powiedział, tylko udawał, że nie widzi.
- Coś Ty! A ostatnio przyszedł za rękę z tą drugą Dominiką.
- No zobacz... Co za dziwkarz!
Mocne słowa, jak na (plus-minus) dwunastolatkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz