Jeżyce to specyficzna dzielnica.
Z racji tego, że pelna jest starych, rozsypujacych się kamienic i śmierdzących, zasikanych podwórek, również i towarzystwo jest czasami raczej nieciekawe. Ludzie tutaj nie śpią na kasie. Mnogość lombardów i lumpeksów wskazuje raczej na tendencję odwrotną. Osobny rozdział, obok chłopaczków w dresach (którzy, mam nadzieję, nigdy na mój blog nie natrafią), stanowią Panowie Menelowie.
Pan Menel to typ dość malowniczy i obdarty, w wieku 50+. Często wąsaty. Nierzadko zataczający się. Gatunek ten przesiaduje pod jedną z Żabek lub całodobowym monopolowym. Już mówię, dlaczego z wielkiej litery, z szacunkiem. Otóż Panowie Menelowie to naprawdę mili kolesie. Ani raz jeden nie spotkało mnie z ich strony nic niemiłego - przeciwnie.
Dla przykładu. Wybieram się do tzw. miasta, odziana przyzwoicie, aczkowiek nie superszałowo. Po drodze na przystanek mijam zbitą grupkę, która uśmiecha się do mnie już z daleka. Iii... no tak, jak zawsze. "Panienko śliczna, czy my możemy przeszkodzić? Bo do winka nam paru groszy brakuje...". Spotyka mnie to średnio kilka razy w tygodniu. Powiem szczerze, że jakbym tym razem miała jakiegoś grosza w portfelu, to nawet bym im dała. Za szczerość. Uprzejmie jednak powiedziałam, że szalenie mi przykro, ale nie mam nic przy sobie. Co na to Panowie Menelowie? "No trudno, pewnie Panienka idzie na imprezę gdzieś. To miłego wieczoru życzymy". Plus uśmiech i pełna, menelska kultura. Nie wiem, jacy są poza takimi sytuacjami. Nie wiem, czy w domu nie biją swoich żon, matek i córek - nie mnie to oceniać. Z mojego punktu widzenia: mam całkiem przyzwoite sąsiedztwo.
Bo to Poznań właśnie :)
OdpowiedzUsuń