Nie pamiętam już, kiedy ostatnio poszłam sobie po prostu połazić po moim ulubionym fyrtlu, posłuchać, co w spojeniach bruku piszczy (choć to może być lekko niehigieniczne) i obczaić, czy ubyło lumpeksów. Wyjaśnienie jest dość logiczne: jak wstaję rano jest ciemno, jak wieczorem wracam do domu - tak samo. Czyli nie ma dnia i życie jest głównie nocne, co jest o tyle zastanawiające, że nie zauważyłam, żebym wyewoluowała w sowę. Ewentualnie tapira.
Głęboką, ciemną, mroczną nocą - około godziny 19.30 - leciałam wczoraj na tramwaj. Tramwaje - od kiedy Teatralka powiedziała, że ma w szynach wzmożony ruch uliczny i postanowiła się rozkraczyć - występują w Poznaniu, jak wiemy, masowo pod postacią autobusów zastępczych. Przykładowo, tramwaj-autobus, o którym mowa, staje na Rynku Jeżyckim i kieruje się w stronę Starego Miasta.
(Dygresja: Jak to jest, że rzeczy są równocześnie blisko i daleko? Jeżyce to już prawie centrum ale w listopadzie to dystans niczym na Alaskę. Czy tam Smochowice.)
Wypadając zza zakrętu zobaczyłam zwyczajowo tylko kuper wehikułu. Nie zrażając się usiadłam w oczekiwaniu na ławce, podrygując odnóżem dla zabicia czasu. W pewnym momencie mój wzrok zogniskował się na Panu Men... Nie, w sumie nie. To był zwykły facet w wieku ojcowskim, czysty i ogolony. Co jednak nie przeszkadzało mu być totalnie, dokumentnie, w pesteczkę zalanym. Szedł chodnikiem, robiąc przypadkowe kroki w przód, w tył i na boki i coś w środku powiedziało mi, że oto za moment nastąpi Interakcja. Koleś minął moją ławkę, zrobił może ze dwadzieścia metrów i zauważalnie go olśniło. Nie zdążyłam nawet pogratulować sobie intuicji, kiedy przydreptał nazad.
- Ssssssłoneszzzko... Szzzy ja mogę mieć pro-prośbę?
Spodziewając się prawdziwego wachlarza ofert, od pytania prometejskiego (o ogień), przez parę drobnych na "bułkę" aż po poważne i korupcyjne oferty matrymonialne, z pewnym ociąganiem odpowiedziałam twierdząco.
- Bo ja sss pracy wra-wracam. Z kolegą sssobie wypiliśmy. Jak śśświnie. I szzzy ja mogę pop-poprosiśśś. Bo sssam nie trafiam... Szzzy możeszzz mi zap-zapiąć kurtkę?
Eee... Dziwne. Rozejrzałam się wokół - no dobra - ludzie są, w sumie późno nie jest, raczej nic mi nie grozi, a człowiekowi zimno. Podjęłam zatem próbę - ale nic z tego. Pan był lekko na odzienie przygruby, zamek przedziwnie wszyto i się nie udało. W ramach częściowej rekompensaty uśmiechnęłam się krzepiąco, przyznałam rację odnośnie zalet zimna w procesie metabolizmu alkoholu i życzyłam miłego wieczoru.
Pytanie brzmi: co mi do głowy strzeliło, żeby pomagać jakiemuś facetowi? To trochę narwane, fakt, ale i dość proste. Uważam, że karma to suka i się mści. A nie chciałabym, żeby ktoś odmówił mi kiedyś zapięcia kurtki, kiedy będę wracała pijana do domu.
Nie no, żartuję oczywiście.
Nie mam kurtki, mam płaszcz :)