niedziela, 6 października 2013

Rynek Opowieści Jeżyckich

Przybiegłam do domu co tchu, żeby przelać na wirtualny papier wszystko to, co dziś zobaczyłam i niczego nie zapomnieć.
Niniejszym sponsorem dzisiejszego wpisu jest słowo: rewelacja!
(no dobra, trzy głębokie wdechy i policzyć do dziesięciu. Mój hurraoptymizm wygląda na niebezpieczny.)

Mówiłam już poprzednio o tym, że Jeżyce Story wychodzi z Teatru na ulicę. W sumie - na Rynek. Konkretniej jeszcze: na Jeżycki, oczywiście. I tam własnie zadziać się miała się teatralna magia.

To się zadziała. Uważam się za weterankę cyklu, albowiem wynik "trzy na cztery spektakle" to wynik bardzo przyzwoity i trącący niechybnie fanatyzmem. Tym razem wyglądało to trochę inaczej. Stragany stały się mini-scenami z elementami scenografii i aktorem, umieszczonym w środku tej gemeli. I taki aktor stał tam i mówił. Grał. Odtwarzał swoją postać ze spektaklu.

Sławek, rugbysta na wózku, grany przez
Sebastiana Greka
Się wie. W tle Paweł Binkowski
Piekielnie trudno mieli Ci aktorzy, nawiasem mówiąc. Widzowie stali metr od nich i się gapili. Dwa metry dalej słychać było dyskusję rozchichotanych nastolatek. Z boku ktoś wcinał kebab (z sosem czosnkowym, jestem pewna), a tu i ówdzie pojawiali się przypadkowi, zdziwieni przechodnie - czy to w postaci młodych salonowców z kwiatami z "Patrycji" czy mocno nieumytych degustatorów trunków wszelakich.
Dzisiaj mogłam posłuchać historii z Graczy (opowieść tanatopraktora o przygotowywaniu ludzi do pogrzebu: maestria. Wcale nie przesadzam), ale - co chyba nawet cenniejsze - zobaczyć spektakle, które już widziałam, w innej odsłonie i otoczeniu. Tu mogę z czystym sumieniem powiedzieć - dali radę. Mimo pytań z tłumu, komentarzy publiczności i przerywania śmiechem.

Dorota Abbe jako mężczyzna uzależniony
od hazardu
Mariusz Puchalski jako tanatopraktor
Edyta Łukaszewska tym razem jako Lucyna Marzec
Instalacja, gdzie można było posłuchać
historii słonia-buntownika.
Czułam się lekko skołowana oglądaniem sztuki, stojąc na lekko zbutwiałej palecie z płyty wiórowej w miejscu, gdzie zazwyczaj kupuję włoszczyznę i dynię, jeśli jest sezon. Bo to przecież byli aktorzy! Nie mówili o sobie. Sprzedawali tylko historie innych ludzi. Mimo tego, uwierzyłam im tak bardzo, że zgłupiałam, kiedy obok Janusza Andrzejewskiego (świetna Pani Ewa z Lokatorów) zobaczyłam... prawdziwą Panią Ewę, która dopowiadała jeszcze to i owo do historyjek. Tak samo chwilę potem na Rynku pojawiła się Lucyna Marzec (jej postać występuje w Mieście Kobiet) czy Katarzyna Czarnota (Edyta Łukaszewska odtwarza ją w Lokatorach i Buntownikach).
To całe zderzenie: prawda, wcale nie mniej realna fikcja, wszystko to na Rynku i podlane sosem z przechodniów i widzów - dziwię się, że nie oszalałam do reszty :)

Pani Ewa w realu i pod postacią Janusza Andrzejewskiego
sprawcy zamieszania. konkretniej - dramaturg :)
Reżyser cyklu, Marcin Wierzchowski, opowiedział dziś o tym, że Jeżyce Story powstało z potrzeby zobaczenia świata, który jest blisko, ale czasem kompletnie nie umie się go dostrzec. Powstało też z potrzeby osadzenia Teatru Nowego w otoczeniu - nie tylko pod względem geograficznym. A w tym wszystkim jeszcze okazało się, że historie mocno lokalne, stały się w istocie uniwersalne.

(W tym momencie poczułam się piekielnie inteligentna, bo już od samych Lokatorów tak mi się właśnie wydawało! :))

Okazało się, że Rynek wciąż żyje i wiele historii jest jeszcze do odkrycia. Niektóre z nich przechodnie opowiadali dziś aktorom i autorom na żywo! To najlepszy dowód na to, że tworzenie tego serialu to budowanie sieci społecznościowej. Z taką różnicą, że w realu, a nie w Internecie.

Sieć ta przełożyła się zresztą na dzisiejszą aranżację rynku. Poza występami aktorów, były tam też inne rzeczy prosto z Jeżyc. Wystawiały się  kawiarnie, rozmaite paszownie czy fryzjer. Świetna okazja, żeby dać się poznać tubylcom.
Szczególne brawa należą się kwiaciarni "Kwiaty i Miut" za wyśmienity ambient. Zaproponowali oni odwiedzającym szybki kurs robienia wianków. Dałam się porwać fantazji i plotłam sobie po cichutku taką tam wariację na temat jesieni. Obok mnie sympatyczna dziewczyna układała swoją kompozycję, patrząc na nią krytycznie co i raz. W końcu z westchnieniem niezadowolenia oznajmiła światu:
- No cóż... Widocznie jaka dziewica, taki wianek...
Ja na swój nie mogę narzekać, wyszedł szykownie :)

jakieś pomysły?
ale przynajmniej nie biją!
tablicy by nie starczyło :)
jakie to wieloznaczne!
czuję, że tu powstaje dzieło życia...
słuszne przeczucia! :)
W samym środku Rynku ustawiono papierowe tablice, gdzie każdy mógł napisać, co go wkurza, cieszy, albo gdzie dają dobrze jeść. I właśnie w taki, interaktywny sposób, teatr wszedł pod strzechy.

Albo raczej pod kamienice i na stragan. Jak na Jeżyce przystało.

4 komentarze:

  1. Rewelacyjny tekst. Bylem, podziwiałem. Było zacnie. :)
    PS Czy jesli zaliczylem 3 z 5 przedstawien to tez traci fanatyzmem? ;)
    PS2 Część piąta - czyli odcinek "zerowy" - making off :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trąci, albowiem to wciąż większość :)
      ja sobie tytuł nadałam samozwańczo, to Tobie tez mogę, a co! :)

      Usuń
  2. Świetny teskt@ może porozmawiamy wspólnie o rynku opowieści w sobotę- w programie "Kultura: Sprawdzam" ? proszę o kontakt a.kolacz@wtk.com ,
    pozdrawiam! Agata Kołacz

    OdpowiedzUsuń