niedziela, 27 kwietnia 2014

Bez-Sens

Problem z bzem polega na tym, że kwitnie wiosną tylko przez chwilę, a zerwany i włożony do wazonu zdycha - zapewne w proteście przeciwko niewoli - po kilku godzinach. Kupowanie go na Rynku Jeżyckim jest więc najpospolitszym idiotyzmem i marnotrawieniem pieniędzy. Tylko, prawdę mówiąc, wiosną nie obchodzi to ani mnie, ani kopy innych ludzi. I gdzie to, słynne jak Polska długa i szeroka, poznańskie skąpstwo...?

Przechodziłam wczoraj radośnie o poranku przez Jeżyce, robiąc szybkie zakupy. Bukiety bzu napadły na mnie brutalnie i bez ostrzeżenia, z każdej strony. Taaak, wiem, że to polny krzak jest i pod osłoną nocy mogłabym oszabrować kwiaty z jakiegoś klombu. Nie umiem, wolę uprawiać bzowe paserstwo.
Skusiła mnie wyjątkowo dorodna wiązanka, po kupnie której zaklęłam się na wszystkie świętości niebieskie, że teraz to już tylko chyłkiem prosto do domu, bo - jak wiadomo - całe bogactwo Rynku zdecydowanie ma wpływ destrukcyjny na mój portfel. Świętości niebieskie siedzą i płaczą cichutko w kąciku, ponieważ na nic zaklęcia się zdały. Odwróciłam się tylko od straganu i moje bystre oko namierzyło wiaderko ze świeżo rozkwitniętymi konwaliami. Powiem wręcz, że w obliczu konwalii, autorytet świętości niebieskich roztrzaskał się głośno o bruk.

Zachęcona niską ceną (Pani, ulokowana mniej więcej w samym środku Rynku, układa bukieciki za jedynego piątaka!), ustawiłam się grzecznie w oczekiwaniu, targając na ramieniu już upolowaną kiść bzu. Nie minęła chwila, jak w okolicy wlasnego łokcia ze zdumieniem zauważyłam głowę jakiejś babci, ładującej nochal w chłodne, fioletowe pąki. Na moje pytające spojrzenie, odpowiedziała jedynie:
- Tak tylko chciałam zobaczyć, czy pachnie.
I poszła sobie dalej.

tak niewiele potrzeba do zrobienia wiosny.

Szybko ją zrozumiałam. Taśtając do domu ciężkie zakupy, co chwilę dokonywałam ewolucji ekwilibrystycznych, żeby zanurzyć własny z kolei nochal w każdym bukiecie na zmianę :) A jakiś czas temu koleżanka zapytała mnie troskliwie, czy z okazji wiosny to zawsze mi musi odbijać...

No to mówię, że musi. Zawsze :)

P.S. Aaaa...! Dobrym sposobem na bez jest zanurzenie na chwilę końcówek w wodzie o temperaturze ok. 90 stopni, przed włożeniem  do wazonu. Jestem zaskoczona, ale - póki co - działa!

piątek, 18 kwietnia 2014

Zając przykicał


jeśli kto chodzi Dąbrowskiego, to już to widział. i został ostrzeżony.

Zamiast umartwiać się z okazji Wielkiego Piątku, niniejszym pozwalam sobie złożyć wszystkim tu obecnym życzenia już teraz, póki nie wpadłam w świąteczny szał zajęczych prezentów, koszyczków wielkanocnych i pieczonej szynki mojej mamy. Rzecz jasna i gwoli ścisłości: tej zrobionej przez mamę, a nie tej, pochodzącej z górnej części maminego odnóża.

Drodzy wszyscy! Po pierwsze: wiosennych i słonecznych. Po drugie: spokojnych i wesołych. Po trzecie, najważniejsze: żebyście nie trafili na zepsute jajko, bo to nieprzyjemne :)

A pamiętacie śnieżną Wielkanoc w ubiegłym roku? Póki co nic na niebie i ziemi nie wskazuje powtórki z rozrywki, ale z dumą pragnę oznajmić, że jeżyckie sklepy są zawsze przygotowane na wszelką ewentualność :)

no bo co to właściwie za różnica...?

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kim jesteś?

Jesteś LOKALSEM!

A przynajmniej jesteś nim, kiedy czujesz jakiś, choćby najmniejszy związek z Jeżycami i bierzesz udział w projekcie, organizowanym kolektywnie przez Galerię Miejską Arsenał i miejscowe organizacje: Animatornię i Jeżycką Fundację Senioralną.
Możesz też być po prostu mną, ale nie jest to znowu takie proste :)

Rzecz jasna, powyższe dotyczy lokalsowej grupy jeżyckiej. Poza nią projekt objął też mieszkańców Naramowic i ludzi związanych z Arsenałem. To tyle tytułem wstępu.

Tytułem wstępu bardziej szczegółowego, projekt dzieje się po raz pierwszy, trwać będzie cały rok, a ja się już zdążyłam nakręcić :) Ale - przyznajcie - jak ominąć taką okazję do spotkań, rozmów i integracji? Bo właśnie o to chodzi: o potrzebę wspólnego działania w pewnej przestrzeni i wspólnocie; o budowanie tożsamości. A że uda się jeszcze coś z tego stworzyć, to w ogóle sława, chwała i gloria w niebiesiech.

Projekt obejmuje kilka etapów - pierwszy to spotkania członków grup (a przyjść mógł - i chyba jeszcze może - każdy), prowadzone przez animatorów. Rozmawia się, zbiera historie, porównuje, integruje, zapoznaje, tworzy i wydobywa tożsamość i tak dalej. Po tym etapie następują spotkania z artystami, którzy pomogą przełożyć doświadczenia na język sztuki - czy to wizualnej, czy literackiej. Zwieńczeniem całej tej harówki będzie wystawa prac i późniejsza publikacja.

Plastycznie jestem dokładną odwrotnością Leonarda da Vinci, a mój Człowiek Witruwiański wygląda mniej więcej tak:

...
więc sami widzicie, że jest to jedyna w moim życiu szansa, żeby otrzeć się o organizację jakiejś wystawy :)

Pierwsze warsztaty już za nami. Miks jest dość niezwykły: trochę młodych dziewczyn, trochę seniorów. Pani Krystyna, mieszkająca na Jeżycach od kilkudziesięciu lat, która skoczyła całkiem niedawno na bungee. Pan Bogusław, znający na pamięć wiersz Przybosia. Zosia, posługująca się dwoma językami obcymi. Lubiąca zimę Malina. I dalsze, wspaniałe grono kilkunastu charakterystycznych osób.
Animatorki zachęciły grupę do integracji, rozmowy i poznawania się - po to, żeby potem zacząć dyskusję o Jeżycach, która za spotkań kilka posłuży do wyklucia się Sztuki. Jakie są najładniejsze ulice, a jakie najbardziej brudne? Kto nam się z Jeżycami kojarzy (mi oczywiście Peja, który wszak - jak zostało to pięknie podsumowane - "śpiewa rapa") i co dla nas znaczy ta dzielnica?  Jak pachnie ta dzielnica (akacje), jak smakuje (lody z Kościelnej) i gdzie można odpocząć (w Starym ZOO)? A wszystko przeplatane historyjkami i sporem, czy Sołacz to jeszcze Jeżyce i jak właściwie zaklasyfikować pod tym kątem Ogród Botaniczny. Co do Rusałki jakoś dziwnie nikt nie miał wątpliwości. Tylko Pani Władzia, opowiadając o zwyczajowych spacerach nad jezioro z koleżanką, stwierdziła z zaskoczeniem:
- Myśmy w tym roku nie zaliczyły ani razu Rusałki na lodzie...!

A teraz przyznać się, drogie dzieci. Kto usłyszał tę "Rusałkę" małą literą? :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Inwestycja

Robienie zakupów w niedzielę wieczorem w jeżyckich Żabkach trochę przypomina loterię. To znaczy - nigdy nie wiesz, na co akurat możesz trafić. Wiadomo na co na pewno nie możesz: na świeże bułki. Mnie to w sumie nie zdziwiło, ale sama słyszałam, jak się jednemu panu smutno zrobiło, że będzie musiał rano przykopytkować. Naiwniak.

Najedzony czy nie, refleksem pan wykazał się znacznie lepszym i zgrabnie wyprzedził mnie w kolejce do płacenia. Nie rozpłakałam się, nie rozdarłam szat, nie rzuciłam na niego śmiercionośnej klątwy. Stanęłam w ogonku grzecznie i w pokorze przegranego. Stoję, gapię się w sufit, słyszę miauczenie, kontempluję towar przy kasie ze szczególnym uwzględnieniem czegoś czekolad...
Czekaj, co?
Słyszę miauczenie?!

Ano tak.
Słyszałam i ja i pan, co uspokoiło kiełkujące obawy czy z moim słuchem wszystko aby gra. Zawstydzona ekspedientka przyznała się, że tak, owszem, trzyma pod ladą kota. I że w ogóle ma trzy inne w domu i psa jeszcze. I że jednego kota chowała od małego, ale zdechł. Paaaanie, co to był za lament. Koleś odparł na to, że super, że kot pod ladą, bo on też jest kociarz i ma kota w domu i że w ogóle...
(Nie, no jasne, rozprawiajcie sobie radośnie o sierściuchach, ja tu postoję i poczekam, aż mi ręce zemdleją, w ogóle udawajmy, że mnie tu NIE MA, że jestem jakąś anomalią w atmosferze, pewnie.)
Facet zdecydował się zapłacić (NO WRESZCIE!) i już miał odchodzić, kiedy wpadło mu do głowy, że wszystkich zakupów to do rąsi nie zmieści. Za mało kończyn, za dużo piw. Cofnął się więc po siateczkę z pytaniem czy płatna, bo on nabędzie, za pieniądze.
Sprzedawczyni była jednak widocznie w stu procentach kupiona, bo z taką szorstką sympatią odpowiedziała tylko:
- A masz pan za darmo... Za tego kota.

No to ja niniejszym oświadczam wszem i wobec, że prawie miałam kota. Kiedyś, o mały włos.
Czy za to przysługuje jakiś gratis?

środa, 2 kwietnia 2014

Telefon z aparatem

Idę na łatwiznę. Ale za to mam dużo usprawiedliwień.

Mimo, że mam więcej czasu (drugi tydzień zwolnienia lekarskiego), to jednak ciężko mi się myśli (drugi tydzień zwolnienia lekarskiego). Ciężko mi się też pisze, albowiem coś mi wpadło pod spację. Podejrzewam, z dużym prawdopodobieństwem, że wpadło stosunkowo dawno, a to, co przeszkadza mi pisać dzisiaj, to już wyższa forma ewolucyjna. W każdym razie jest silna i dzielnie walczy z uciskiem :)
No i trzecie - dawno nie było żadnych zdjęć. Nie, żeby to poniżej zasługiwało na to szlachetne miano. Chcę po prostu pokazać, dlaczego nauczyłam się zawsze mieć przy sobie komórkę :)

tu byliśmy. mama, tata i dziecko.
a nie taniej było kupić litra od razu?
a pomyśleć, że kiedyś mafia podkładała
tylko zgniłe ryby...
kto zna jakiegoś sudenta?
o copy sprzedawcy miodu już wspominałam.
wzrusza jak zawsze.
twórczość moich własnych sąsiadów.
nie, nie jestem adresatem :)
smutne na koniec.
taki napis pojawił się na jednym z budynków
przy Dąbrowskiego. czy napisał to przestraszony
sąsiad czy przestraszony członek rodziny?